A oni UB-ijali buciorami…
(fragment recenzji)
Najnowszy tomik wierszy Sławomira Matusza, wydany pod tytułem „O rzeczach strasznych i zakazanych” (Sosnowiec, Fundacja im. Jana Kochanowskiego/Stowarzyszenie „Solidarni 2010”, 2020, str.32) eksploruje naszą historię współczesną i wojenną dotykając najbardziej bolesnych ran narodowej pamięci. Szczególnie bolesnej w latach stalinowskiego sadyzmu, kiedy enkawudziści i kaci zza biurka ( jak np. Berman) czy kaci z Urzędu Bezpieczeństwa torturowali i mordowali polskich patriotów walczących z sowietyzacją i komunizmem:
…a oni UB-ijali buciorami przysypaną ziemię,
UB-ijali tak mocno, by połamać te kości,
których nie połamali, aby nie sterczały z ziemi
jak krzyże…( str.20)
– jak czytamy w wierszu „Więcej grobów już kopał nie będę”, dedykowanym Feliksowi Netzowi ( 1938- 2015), poecie który był jakby prekursorem zakazanego tematu żołnierzy niezłomnych/ wyklętych ) w zbiorze „Z wilczych dołów” (1973) i pisał, że „sny polskie tym się różnią od snów innych ludów / że nie śpi nawet w zabitym umarły…”. Tym bardziej nie śpi poeta Matusz ( rocznik 1963) przywołując na jawie kaźń komunistycznego terroru, masakrę Katynia czy smoleńską hekatombę, w której ofiary zamachu – rozszarpane eksplozją w powietrzu – znajdowano w częściach na wrakowisku a czasem i na drzewach. Dowód to niezbity, że to nie brzoza, lecz bomba była przyczyną ich śmierci. W utworze „96 krzeseł i róż” czytamy:
wszyscy ukrzesłowieni
wypadnięci z krzeseł
jeszcze nie wskrzeszeni
a ich liczba dziewięćdziesiąt sześć (…)
nogi turlają się głowy i korpusy dziś Gruzja jutro
Ukraina a pojutrze Litwa i Łotwa ale teraz my (…)
palec generała Błasika i płonący palec Boga
wyjęte jako ostatnie z czarnego foliowego worka
na śmieci Wasyl zbiera jak leci i okręca sznurem
i wrzuca do trumien jak kiedyś do dołu w Katyniu ( str.6-12)
Styl poety bywa nieraz cierpki, ekspresja jego przenika wtedy jak sztylet albo pali jak rozżarzona lawa, ale przecież Sławomir Matusz mówi – jak sam nas uprzedził w tytule tomiku – o rzeczach strasznych i zakazanych. Inaczej być nie mogło, albowiem pod nazwą „demokracji ludowej” praktykowano w Polsce tanatos-krację i bożek śmierci zbierał ogromne żniwo. W tych wierszach Autor wymienia i przywołuje gehennę przesłuchiwań i śmierci w ubeckich katowniach ( np. wiersz „Inka”), a także ofiary perfidnych zbrodni jak katyński pogrom czy smoleński zamach. Niekiedy utwór ( jak np. „Wiersz o zabiciu doktora K.”) opatrzony jest szokującym post scriptum, które daje wyobrażenie o niesłychanej skali sadyzmu oficerów UB ( str.25). A wstrząsający wiersz „Odcięta głowa Anny Walentynowicz” ( str.16-18) – jakby monolog smoleńskiej Antygony – poszukuje okaleczonych ciał innych ofiar eksplozji, zdążając do refleksji, że zwłoki ofiar chyba trzeba „zalać betonem, aby nie zmartwychwstały” ( to oczywiście pragnienie spiskowców ). Marzenie to nieziszczalne, dusze poległych nad Smoleńskiem są wiecznie żywe w naszych sercach, a „Polska jak Marsjasz śpiewa”, by zacytować tu wers z wiersza zainspirowanego utworem Zbigniewa Herberta „Apollo i Marsjasz” ( str.28), ale też poświęconego smoleńskiej rzezi. Poezji nie da się streścić, więc z tym tomikiem trzeba się zapoznać osobiście i przeżyć w skupieniu każdy wers z osobna. Dodam jeszcze, że nie można pominąć żadnego z dziewięciu utworów tego zbioru. A jest tam jeszcze przejmujący wiersz „Łączka”, także wiersz o „Bohdanie Matuszu” ( ofierze ubeckiej obławy) i wreszcie „Powstanie Warszawskie” zamyka tomik ukazując „zdrajców czekających za Wisłą aż Niemcy zrównają miasto z ziemią” ( str.29). Lektura tego cienkiego, ale jakże ważkiego historycznie i artystycznie tomiku, jest naprawdę obowiązkiem każdego Polaka. A może nawróci niejednego peerelczyka ? Daj, Boże! Te okrutne poetyckie „sny z historii” prof. Maciej Urbanowski widzi „rozpięte między oniryczną wizją i lirycznym reportażem określając wiersze Matusza jako pełne pasji i emocji, także niezwykłych obrazów i skojarzeń. Jest w nich powaga, litość, gniew i sarkazm.” Warto przy tym dodać, że spojrzenie na historię poprzez martyrologię narodu – wyśmiewaną często w mediach III RP – jest właśnie bardzo potrzebne choćby dlatego, że w szkołach likwidowano nauczanie historii, zwłaszcza po reformie Handkego, a te feralne zmiany wprowadzano w 2011 roku, nadal za premiera Tuska, a już za „prezydenta” Komorowskiego. Rosną zatem pokolenia młodych Polaków z malejącą wiedzą o dziejach własnej Ojczyzny, także polskiej literatury.
Marek Baterowicz
28 maja 2021
http://www.solidarni2010.pl/40801-a-oni-ub-ijali-buciorami8230.html
Tomasz Pyzik
Literacka promieniotwórczość
Sławomir Matusz, Licznik Geigera. 20 najważniejszych współczesnych wierszy polskich w interpretacjach, Fundacja im. Jana Kochanowskiego, Sosnowiec 2013.
Tytuł książki dla przechodnia mijającego witrynę księgarni mógłby kojarzyć się, co zrozumiałe, z instrukcją obsługi miernika radioaktywności. Podtytuł rozwiewa jednak fizyczne asocjacje, a całość onomastyki intryguje ciekawym połączeniem odległego semantycznie zestawienia. O co chodziło autorowi? Co chciał zmierzyć, zbadać w omawianych wierszach „licznikiem Geigera”? Tytułowa metafora odnosi się do literackich prób wejrzenia w inną przestrzeń rzeczywistości, w metafizyczną sferę, do której spośród wszystkich fizycznych narzędzi poezji jest chyba najbliżej. Autor tak uzasadnia wybór: „Licznik Geigera, bo rejestruje i mierzy to, co niewidzialne, a co ma wpływ na nasze życie osobnicze, społeczne i gatunkowe, jest siłą niszczącą, ale i motorem ewolucji. Wiersz w rękach poety czasem bywa takim czułym instrumentem do mierzenia i rejestracji niewidzialnego”. Matusz wyznacza tym samym kierunek, w którym podąża uznanie przez niego wiersza za utwór ważny, za łącznik między autorem i czytelnikiem w poznawczym niepokoju dotyczącym uchwycenia oraz zdefiniowania doświadczenia, o którym Czesław Miłosz pisał w zbiorze To. Zasypanie tej werbalnej nieporadności epistemologicznej zamkniętej w naiwnym zaimku wskazującym wydaje się jedną z najważniejszych powinności lirycznych. A rzeczywistość odczuwana, ale niedająca się dokładnie nazwać pojawia się w unikalnych chwilach najważniejszych spraw. Matusz zalicza do nich miłość, śmierć, wiarę, wspólnotę i odrębność oraz materialne i duchowe zubożenie. O teoretycznoliterackich zagadnieniach traktują dwa pierwsze rozdziały, w których autor m. in. celnie krytykuje pewnie współczesne zjawiska literackie, wypominając głównie kicz i pisanie manieryczne. Nie brakuje tam kontrowersyjnych, mocnych zdań dezaprobaty wobec pewnych źródeł, które przynoszą życiu literackiemu więcej szkody niż pożytku. Doświadczenie oraz dorobek sosnowieckiego pisarza uprawniają go do takich sądów mających na celu poprawę jakości literatury. Istotą książki są jednak interpretacje. Szczęśliwi ci autorzy, których omówione wiersze znalazły się w Liczniku Geigera, bowiem zostali uhonorowani przez wyjątkowego badacza, który posiadł umiejętność „czytania nieświadomości” i tego daru dopatrzył się u innych twórców. Wskazał w subiektywnym zbiorze prawdziwych poetów, ale także, nie po raz pierwszy, ujawnił swe niezwykle głębokie wczytanie w słowo. Pomyły Matusza zaskakują możliwościami, a interpretowana przez niego poezja staje się polifoniczna, zyskuje nadbudowę, która uwydatnia ogromny potencjał wierszy. Te liryki potrzebują fachowego dopełnienia, by pokazać swą moc znaczeniową. Czasem można odnieść wrażenie, że szkice Matusza są ciekawsze od opisywanych utworów, jednak nie zaistniałyby one bez źródła inspiracji. Przeto punkt ciężkości zawsze będzie umiejscowiony w liryku, którego skondensowana forma znaczeniowa otwiera się na jednostkowe doświadczenie każdego czytelnika. To właśnie na swoim przykładzie pokazał twórca Licznika Geigera. Pierwszeństwo należy do wiersza, on jest promieniotwórczy, powodując u odbiorcy ożywcze poruszenie duszy, które przekłada się na aktywację własnej wrażliwości lirycznej. A ta u Matusza jest bardzo bogata. W interpretacjach znajdziemy świat lektur autora, fragmenty jego biografii, wierszy, wspomnień. Poszczególne szkice nie odnoszą się wyłącznie do tekstów im przypisanych, ale wchodzą w dialog z innymi lirykami, budując intertekstualną wielogłosowość. Dzięki temu nie jest to książka tylko o 20 najważniejszych polskich wierszach – jest ich tam znacznie więcej. Esejom towarzyszą celne obserwacje socjologiczne, które tworzą niejedną podporę interpretacyjną. Spotkamy je m.in. w tekstach Oko Boga, oko brata – o wierszu Marcina Sendeckiego „Z wysokości” oraz Ponowoczesna starość w wierszu „Godziny” Mariusza Grzebalskiego. Omówieniom liryków Bankructwo I i Bankructwo II Jolanty Stefko subtelnie akompaniuje biblijna przypowieść, a metafizyczne sugestie wpisane są w uniwersalne filozoficzne nauczanie podane w obrazowy sposób za pomocą, jakżeby inaczej – wszak zapowiadał to już tytuł, molekularnych porównań: „Ja i życie tworzą dwójnię. Jak elektron i proton. Bez jądra nazywanie elektronu traci sens, a jego ruch staje się nieuporządkowany. Razem tworzą dwójnię – o tyle nierozerwalną, że rozerwane tracą sens”. Nawet po tym fragmencie widzimy, że Matusz nie pisze zwykłych interpretacji – są to teksty o intrygującym wydźwięku, ich lektura budzi pytania, nakazuje wrócić do wierszy, jeszcze raz je odczytać, dokonać interferencji własnego odczytania z rozumieniem Matusza, pozwala współuczestniczyć w budowania znaczenia, które zamyka się w czytelniku. Szkice zawarte w Liczniku Geigera mogą pomóc w odkryciu siebie jako świadomego odbiorcy dzieła literackiego. Niektóre mają teologiczne umocowanie, szczególnie widoczne w następujących esejach: Matka odchodzi. Na szczytach rozpaczy – jeszcze raz o „Księdze grawitacji” Dawida Majera, Kolaże i głosy z Ojcem – o wierszu Pawła Sarny, czy też Poetyka i teologia prawdy Macieja z Gerazy (mowa o Macieju Bieszczadzie). O autorze tomu Okolice Gerazy przeczytamy taką opinię: „Dla Bieszczada filozofia, wiara i teologia jednoczą się ze sobą. Celem poezji, celem poety jest poznanie prawdy”. Ta wyrazista powinność sztuki poetyckiej połączona z darem obserwacji, z umiejętnością wyciszenia i kontemplacji warunkuje uznanie Matusza. Wiersz, aby był prawdziwy, musi mieć wartość poznawczą wychodzącą poza zwykłą egzystencję. Poeci, których liryki zinterpretowano w Liczniku Geigera potrafią zatrzymać to, co umyka codziennej uwadze. Oprócz tytułów wspomnianych wcześniej szczególną uwagę warto zwrócić na eseje opisujące trzy wiersze Barbary Gruszki-Zych związane z atakami na WTC w Nowym Jorku oraz erudycyjne interpretacje Wersyfikacji polskiej Przemysława Dakowicza oraz Modlitwy o łagodność rosiczki Wojciecha Kassa. To ważna wskazówka, która może się przydać innym odczytaniom, ale przede wszystkim posłuży wzbogaceniu własnej wrażliwości w oparciu o filozoficzne poszukiwania. Bez obawy zanurzmy się więc w obszar literackiej promieniotwórczości wykrytej przez Sławomira Matusza – wysokiej klasy specjalistę obsługi „licznika Geigera”.
Tomasz Pyzik
Ks. Janusz Kobierski Piosenka o okienkach
Śląsk Podatek od nienapisanego wiersza
Anna Kasperek o Liczniku Geigera s109
Krzysztof Kuczkowski o Ciszy
Poeta przeklęty który wybrał życie Karol Maliszewski
Teksty Drugie s. 185 Zapomniany depozyt E. Antoniak
Edyta Antoniak
Mądrość Cycka Bożego
Można wiersze z najnowszego tomiku Sławomira Matusza czytać jako plotkę, traktować jako literacki skandal, ale byłoby to czytanie zubożone i płytkie. Portrety współczesnych poetów w najdłuższym z wierszy pt. „Złodziej twarzy”: Macieja Meleckiego, Zbigniewa Derdy, Marcina Świetlickiego, Jacka Podsiadło i innych przypominają mi poetyckie szkice Edgara Lee Mastersa z „Antologii ze Spoon River”. Oskarżycielski ton poematu kieruje uwagę w stronę „Traktatu moralnego” i Traktatu poetyckiego” Miłosza, „Poematu dla dorosłych” Adama Ważyka, esejowi „Przeciw poetom” Gombrowicza, jak i też Norwida. Można się zastanowić nad rozrachunkowym tonem tych wierszy(…) Jest tu pytanie o rolę poezji i miejsce poety, a nie puste skandalizowanie. Czy można bowiem tworzyć dobrą poezję akceptując zasadę politycznej, towarzyskiej i obyczajowej poprawności, albo godząc się na kompromisy epoki? Czy można być poetą będąc banalnym jak Eichmann, młody Heidegger, czy Marcin Świetlicki – zdaje się pytać Matusz. Czy poeta może być równocześnie zdyscyplinowanym urzędnikiem i wiernym poetyckiej prawdzie? Czy można będąc poetą uczestniczyć w „nocy kryształowej”, świadczyć gesty nienawiści wobec innych poetów – jak Krzysztof S. w wierszu „Second face, thief face”? Stąd pytanie o nieobecnych? – Ich puste miejsce przy stole. Nietrudno tu zauważyć nawiązanie do Biblii i wspólnej wieczerzy. Gdzie są ci nieobecni, odrzuceni, pozbawieni nie tylko stołu, ale i domu? Nie pierwszy to wiersz Matusza poświęcony tematowi bezdomności – przypomnijmy chociażby utwór „Lament albo pustka przed Bożym Narodzeniem” z „Serdecznej mammografii”.
„Cycka Bożego” otwiera utwór „Melodia bezdomnego”, a zamyka dialog dwóch bezdomnych na dworcu kolejowym w wierszu „Piłem z Religą”. W obu groteska służy zaakcentowaniu różnic między ludźmi. Podział ten, to nie tylko rozgraniczenie na bezdomnych i tych, co mają „swoje mieszkanie”, ale też na tych, co podlegają prawu – jak Josif Brodski w wierszu „Poeta przed sądem” i tych poza prawem, korzystających z układów i przywilejów. Matusz przywołuje tu słynny proces Brodskiego z 1963 roku oraz niedawny proces Krzysztofa S. – młodego polskiego poety, pokazując odmienność postaw: „Ach pani sędzio, ta młodość… Mam / delikatną pupę i proszę jej nie karać”. Podsumowując nie pozostawia wątpliwości: „Ktoś, kto nie umie poradzić sobie ze / swoją prawdą, nie może świadczyć / prawdy w wierszu”. Obaj podsądni byli w podobnym wieku, co dodatkowo wzmacnia wydźwięk wiersza..
Kategoria prawdy jest dla Matusza kategorią nadrzędną. Maciej Szczawiński pisał o nim jako o bezkompromisowym człowieku – poecie, którego „topograficzne” teksty to „rzeczywistość podawana prawie zawsze w taki sposób, byśmy nie wątpili w jej realność”. W przywołanej „Melodii bezdomnego” znajdziemy fragmenty potwierdzające tę myśl: „pośpisz na wyborczej / a rano masz cały artykuł / odbity na plecach – / wiesz co Michnik powiedział gdzie / rolnicy wysypali zboże na rampie kto / i co narozrabiał w sejmie jak stoją / euro i dolar” lub „wiesz kto o której wraca co wyrzuca / kto ma kurwę kto kochanka jaki debet / w którym banku ile jest od podstawy / do wierzchołka trójkąta z podręcznika / geometrii dla klasy trzeciej”. Śmietnik i pozycja odrzuconego pozwalają obserwować całość życia społecznego, jak i religijnego. Zderzenie słowiańskiej Mamuny – demona odbierającego młodym matkom dzieci i potężnego perskiego Mamona, gra znaczeń pomiędzy „mamoną”, Momonem i Mamuną – jako drugim imieniem Maryi w poemacie „Tezy Mammonitów” służą demaskowaniu fałszywej religijności w społeczeństwie. Mammonici są w tym wierszu sektą religijną, która na zewnątrz nie wyróżnia się niczym, obejmuje całość społeczeństwa, lub przynajmniej klasy średnie – produkując na swój użytek fałszywą teologię: „Mamuna jest tą, która opiekuje się / małżeństwem. Natchniona przez Mammona / wyczarowała z siebie Syna Bożego – / Łowcę Ryb, Dawcę Wina, Chleba i Manny – / który jest sam w sobie wielkim darem / dla Mammonitów”. Częścią tej teologii jest życie doczesne i współczesna ekonomia – zacytujmy dwie zwrotki: „Największymi świątyniami, przeznaczonymi / wyłącznie Mammonowi, są giełdy. / A największymi / ołtarzami – bankomaty. Człowiek tam / zniża się, doznaje lekcji pokory i zaparcia / się, wyrzekając się siebie przed Mammonem. // Poszybowanie w Królestwie Internetu / w czasie wielkiej hossy – gdzie Staje się Słowo / w doznaniu Jestestwa i Emanacji Mammona, / jest marzeniem każdego Mammonity”. Trudno o większą prowokację i bardziej karykaturalne ujęcie typowej, polskiej religijności. Zarzuty są poważniejsze i adresowane bezpośrednio do Kościoła – jak w wierszu „Ksiądz Dedal”. Matusz pyta: jakie ma być nasze społeczeństwo, jeżeli tytułowy ksiądz Dedal wzbrania się przed poznaniem i lekturą szkicu Yunga „O mszy” – tłumacząc, że to książka „nie przez Kościół wydana”? Dedal był rzemieślnikiem, kowalem i budowniczym – Ikara stać było jedynie na wzloty ducha. Dobrze to oddaje prawdziwa perełka w tym tomiku – króciutki wiersz zbudowany z 3-4 słów: „Uwznioślenie i… // p r z e – / i – / stoczenie”.
Skąd zatem tytuł „Cycek Boży”? Matusz przewrotnie wyjaśnia to w wierszu tytułowym zbioru, parafrazując – nie pierwszy raz w swej twórczości – Mistrza Eckharta: „Wszyscy jesteśmy Cyckami Bożymi”. Wiersz ten jest tyleż utworem religijnym, co erotykiem: „Pierś daje, / pierś krwawi. Pierś / błyska groźnie // i powabnie… // Nie chcę innej piersi, / jak Bożej – to znaczy // każdej piersi”. Wyznanie na granicy ekshibicjonizmu religijnego. Ale ekshibicjonistą jest i był wcześniej – jak w znakomitym tomiku „Serdeczna mammografia” (2003) – gdzie odsłonił życie intymne rodziny, wpisując je w symbolikę Trójcy Świętej. „Cycek Boży” obok tych brutalnych, demaskatorskich wierszy przynosi również garść „czystych” erotyków. Przez to czystych, bo wolnych od uwikłań religijnych i społecznych, ale także wolnych od seksu. Przed kilku laty Bożena Budzińska recenzując na łamach „Twórczości” tomik „Przewrotka aniołów” (1989) stwierdziła, że Matusz jako poeta jest w stanie napisać wszystko – jest poetą na tyle świadomym, przenikliwym i sprawnym. „Cycek Boży” utwierdza mnie w tym przekonaniu. Matusz jest obecnie najciekawszym poetą pokolenia „bruLionu”, naśladowany, powielany i nie wiadomo (albo wiadomo) dlaczego spychany na margines.
Edyta Antoniak – miesięcznik „Twórczość” nr 1/2007; Warszawa
Krystyna Kłosińska (posłowie do „Serdecznej mammografii” S. Matusza)
Tomik „Serdeczna Mammografia” składa się z kilku różnorodnych cząstek. Jest radosny czas „po urodzeniu Barnaby”, są „wspólne fotografie” i zamykający rodzinną fabułę rozpaczny „Lament”. Mówiący podmiot pozostaje rozłupany na dwie fazy swojego życia. Doświadczenie pełni przekształca się w pustkę nicości i bezsensu życia.
Całość stanowi bardzo interesującą, poetycką próbą mówienia, w nowy sposób, o miłości, małżeństwie i dziecku.
Nie bez powodu opowieść zaczyna się od momentu, który wyznacza pierwszy tytuł wiersza: „Po urodzeniu Barnaby” i rozsnuwa się w postaci mini-dziennikowych notacji drobiazgów codzienności, krzątactwa wokół nowonarodzonego.
Kto opowiada? Opowiada poeta-ojciec, ale klasyczny, freudowski schemat rodziny, zostaje w tej narracji zaburzony. Społeczne role ojca, matki, dziecka stają się przechodnie. Stąd może pojawić się metafora – wyznanie: „Kiedy byliśmy w ciąży”. Zniesiona zostaje także rywalizacja między rodzicami, przede wszystkim, ta odwiecznie zapisywana przez literaturę i psychoanalizę, walka między ojcem i synem. W miejsce konfrontacji, która zawsze prowadzi w konsekwencji do wyznaczenia zwycięzcy i pokonanych, w poetyckim świecie Matusza jest miłość, rodzaj symbiozy we troje. Ciało matki nie dzieli, ale staje się przestrzenią idyllicznej unii między ojcem i synem. Syn jest nie rywalem ojca, ale sprzymierzeńcem w splataniu miłosnych nici, które mają układać harmonijną tkaninę obrazującą rodzinną pełnię.
Matusz poetycko łączy to, co kultura od wieków bardzo precyzyjnie od siebie oddzieliła: ciało macierzyńskie i ciało erotyczne, pierś karmiącą, mleczną i pierś erotyczną. W jego nowatorskich erotykach, bo jest to próba kreacji czegoś w rodzaju erotyków rodzinnych, nie ma ani dominacji zmysłowości, ani odcieleśnionej idealizacji. Macierzyństwo nie skazuje kobiety na krążenie po obrzeżach erotyzmu, nie staje się ona , tak jak w świecie Rousseau, obrosłą, już w nie godne pożądania, ciało maman – pozostaje nadal upragnioną kochanką. Co więcej: w Serdecznej mammografii dwudzielność i sprzeczność pomiędzy tym, co cielesne i duchowe, a takie myślenie wdrukowała nam tradycja, zostaje zażegnana. Zmysłowość jest niewinna i za każdym razem jakby dziewicza. Także ciało medyczne, fizjologiczne kobiety – to zazwyczaj odrzucane z lękiem i trwogą – bo zranione, ociekające – zostaje obłaskawione jako nośnik obietnicy miłości.
Warto szczególnie podkreślić, że ów nowy zbiór prezentuje nowatorskie ujęcie erotyku jako formy poetyckiej, ale także bardzo śmiałe i szczere, w dotychczas nieznanej tonacji, mówienie o erotyce. I jest widoczna bardzo dojrzała, samoświadoma praca poetyckiej kreacji. Uderza formalna asceza, miniatura, drobna obserwacja zamknięta zaskakująca puentą.
„Serdeczna mammografia” czytana jest już w rękopisie. Jestem przekonana, że znajdzie zwolenników wśród nie tylko zadeklarowanych koneserów poezji. Każdy może przeglądnąć się w tych wierszach, niczym w zwierciadle, i rozpoznać w nich jakąś cząstkę samego siebie. Cząstkę – bowiem Matusz wykreował w „Serdecznej mammografii” coś w rodzaju mitologii współczesnej rodziny. Fantazmatyczną i terapeutyczną, omijając powszechnie kasandryczne głosy przepowiadające jej rozpad i zmierzch. To bardzo poruszająca książka – zapis marzenia o tym wszystkim, co w mikro-ludzkim świecie jest dobre i piękne.
„Lament albo pustka przed Bożym Narodzeniem” wprowadza zupełnie odmienną, od poprzedniej, tonację. Cięcie jest wyraźne – świat wyskoczył ze swoich torów, nie ma już rodziny, świętej rodziny, jest oczekiwanie na cud jej odrodzenia „przed Bożym Narodzeniem”. Tytuł wiersza przywołuje niezwykle bogatą literacką tradycję toposu Świąt Bożego Narodzenia, [Boże Narodzenie. Antologia poezji polskiej opracowana przez A. Jastrzębskiego i A. Podsiada podaje utwory ponad stu twórców]. Przekształca go jednak. Potrzebuje odniesienia do skrystalizowanego wzorca po to, aby wygrywać znaczenie na napięciu, rozdarciu pomiędzy duchową, religijną aurą świąt, które są uznawane za święta rodzinne, święta miłości, wspólnoty stołu, a samotnością indywiduum doświadczającego rozpadu tego, co święte, uświęcone przez tradycję i obyczaj. Lament nie jest zatem tekstem radości, euforycznym oczekiwaniem na ponowne, symboliczne, uczestnictwo w narodzinach Syna Bożego. Jest lamentacją, zapisem rozpacznej konfrontacji tego co jest, czyli tego, czego nie ma, z tym, co mogłoby być, albo być powinno. Poeta dobroci wskazuje na wmieszanie się w tu i teraz jakiejś siły nieczystej, Szatana – w roli jaką nadaje mu Pawlikowska-Jasnorzewska w wierszu Samotnik [Ostatnie utwory 1956] :
Bóg, w Trójcy swej rodzinny, sprzyja ludzkim gniazdom.
Raczej niż o narodach, mówi o Rodzinie –
Szatan jej nienawidzi – zdeptać chciałby każdą.
Posępny, jak zły poeta,
O „wielkości” rozprawia z ciemną swoją gwiazdą…
Gdybym miała odpowiedzieć na pytanie: o czym jest Lament…, to powiedziałabym, i jest to zapewne tylko jedna z możliwych odpowiedzi, że jest manifestacją melancholii miłości. Doświadczenie melancholijne znajduje swój wyraz zarówno w porządku wyobraźni jak i w ukształtowaniu retoryki. Jego notacja rozciąga się i wspiera, tworząc rodzaj architektury wiersza, na dwóch leitmotywach. Ich uproszczoną formę można przedstawić w dwóch frazach: „bez…. nie można żyć”, „nie przystoi”.
Brak, opuszczenie, opustoszenie, pustka to stan egzystencjalny podmiotu, na który uporczywie wskazuje, inicjujące frazy, słowo: „bez..”
Jeśli przystać na najbardziej ogólny mechanizm, opisujący melancholię [Freud, Kristeva], to należałoby powiedzieć, że „Lament” stanowi klasyczny przykład sytuacji, w której dotknięte melancholią indywiduum nie może przepracować utraty ukochanego obiektu. Ów obiekt, który nabiera konkretności i jednostkowości, imienności – Ala – staje się obiektem fantazmatycznym. Stąd Ala, która alegoryzuje centrum utraconego świata, centrum pełni zaznaczanej ekwiwalentami: miłość, jedzenie, wspólny posiłek, prawda, chociaż zaklęta w jednostkowości , każe myśleć o czymś, co Kristeva w ślad za Lacanem nazwała La Chose. Rzecz –pisana dużą literą – nie jest konkretna, „ to nieświadome, niezauważalne i niewyrażalne czarne słońce Nervala”. Rzecz mówi o utracie, za którą ukrywa swoją twarz odnowiona Pierwsza Strata. Utrata Ali, to odnowiona rana po stracie pierwotnej jedności, Rzeczy: edypalnej Matki. Nie bez powodu Ala staje się figurą karmicielki, tej, która „przyniesie i da z ręki jeść, spać”.
Zafiksowany na utraconym obiekcie podmiot wycofuje się z rzeczywistości, z przyszłości. Jego spojrzenie skupia się i krzepnie, kamienieje w czasie, który był. Nie można żyć bez miłości, prawdy, jedzenia –Ali. A zatem pozostaje życie bez życia, pozór, namiastka. I „Lament” zapisuje charakterystyczną dla postawy melancholijnej „odmowę zaangażowania”: „Nie – wydają się mówić melancholicy i ludzie załamani – wasze społeczeństwo, wszystko, co robicie i mówicie, nie interesuje nas. Jesteśmy gdzie indziej, nie ma nas, jesteśmy martwi”. Jest możliwe rozwiązanie nie-melancholijne. Jest możliwa udana praca żałoby. Jednakże nie dotyczy ona podmiotu Lamentu. Ten bowiem przedstawia świadectwo emocjonalności melancholika, który woli zniszczyć siebie, aniżeli stracić ukochany obiekt. Stąd też wszystkie zachowania, gesty drąży popęd śmierci, Tanatos zaczyna dominować nad Erosem. W „Lamencie” bohater bezustannie odmawia jakiejkolwiek rezygnacji z inwestowania całej swojej energii libidinalnej i psychicznej w utracony obiekt. Praca żałoby nie może się więc dokonać. Ala jest tym centrum, które zabija i zarazem tym, które może przywrócić do autentycznego życia.
Charakterystyczne jest to, że ów międzyczas życia, rodzaj śmierci klinicznej jest wybrany. Można by powiedzieć, że melancholią, byciem w żałobie rządzi imperatyw etyczny, który perseweruje w postaci formuły: „Nie przystoi”. Jestem w żałobie – bo „nie przystoi” nie być, bo nie przystoi żyć z utratą. Dlatego też następuje odcięcie, oczyszczenie z wszystkich stanów emocjonalnych (miłość, radość), rozkoszy estetycznych (słuchanie muzyki, pisanie wierszy), z pogrążenia w życiowych drobiazgach. „Nie przystoi” powtórzenie gestu, czynności, zachowań, które pamięć zapisała w minionej przeszłości, skleiła z – Alą. „Nie przystoi” doznawanie nowych uczuć, poddawanie się napływowi nowych wrażeń, „nie przystoi” to, co już było, ale także to, co mogłoby nadejść „bez …Ali”. Wyliczanka tego, co „nie przystoi” dotyka codziennych spraw, wielkich i małych. I jest niewątpliwie syndromem melancholicznym. „Melancholia – pisze M. Bieńczyk – narzuca sobie niski, „oddolny” punkt widzenia, i właśnie z jego poziomu, z tego zanurzenia w rzeczy dotykalne i oblegające ze wszech stron, tak konkretne że aż trywialne, patrzy w gorę; zaś to, co chce się w niej wznosić, strzelać wysoko, odczuwa ona tylko jako ironię metafory, jako śmiech z własnej tęsknoty za gdzie indziej, za nie tutaj, za wyżej”. Otóż w Lamencie nie ma ironicznego dystansu do bycia „gdzie indziej”. Jest natomiast absolutna, niewinna i naiwna, dziecięca wiara w terapeutyczną moc „gdzie indziej”– w tą, na chwilę, utraconą ziemię, czas, pełnię, jedność, Alę.
Zanim jednak czas uzyska swój bieg, zanim „przyjdzie Ala” jest pułapka, zamknięcie w bezruchu, krążenie bez wyjścia w kole słów, skojarzeń. Jest obsesja powtarzania – zaklinania, autoperswazji. Trauma braku. Słowa zubożały, frazy powtarzają siebie niczym echo, nie poszerzają treści, jedynie ją konserwują. Opustoszałe Ja kreuje tekst pustki„Bez miłości nie można żyć. Bez jedzenia nie można żyć./ Bez miłości, bez jedzenia nie można żyć. Bez miłości./ więc i bez jedzenia. Bez miłości więc i bez Ali nie.” Wyciszenie i zarazem jazgot. Dominuje głos, rytm i rym – wdziera się to, co popędowe, cielesne. Lamentacja nad utratą trwa, wpisana w tok składni, w monotonię powtórzeń, wyliczeń, negacji i zaprzeczania.
Finalizuje „Lament” traumatyzująca wyobraźnię metafora ciała, która staje się metaforą Ja – jako ropiejącej rany. Jeszcze jedno, najbardziej rozpaczne egzorcyzmowanie pustki? Na pewno wierność odrzucenia żałoby po… Ali. Wierność Ali. „Aż przyjdzie Ala./Aż przyjdzie Boże Narodzenie, przyjdzie miłość, Ala przyniesie i da/ z ręki jeść, spać.” Ala – źródło życia. Pytanie – a może przyzwolić na odejście? Może zgodzić się na utratę? Znajdować rozkosz w traceniu siebie wraz utratą innego? Może, paradoksalnie, żyć utratą? W jakiejś mierze Lament jest takim właśnie zapisem życia utratą. Jest pisaniem, które symbolicznie odzyskuje to, co stracone, ale jednocześnie ufając, że strata nie jest nieodwołalna, na zawsze.