Wyklęci, Herbert, Słowik i Cimoszewicz. O wierszu „Apollo i Marsjasz”

Zrealizowano w ramach stypendium Ministra Kultury, Dziedzictwa Narodo-wego i Sportu.

 

Wyklęci, Herbert, Słowik i Cimoszewicz. O wierszu „Apollo i Marsjasz”

1.

Tajemnicze słowa i obrazy z wiersza Herberta „Pięciu”, z tomu „Hermes, pies i gwiazda” (1957) można odczytać jako scenę z czasów niemieckiej okupacji, jak i stalinizmu. Poeta, zdaje się, celowo nie precyzuje o jakich zdarzeniach pisze, nie oznacza czasu, dając tym samym czytelnikowi do zrozumienia, że mrok dalej trwa, czas zbrodni nie zakończył się:

1
Wyprowadzają ich rano
na kamienne podwórze
i ustawiają pod ścianę
pięciu mężczyzn
dwu bardzo młodych
pozostali w sile wieku

nic więcej
nie da się o nich powiedzieć

2
kiedy pluton podnosi
broń do oka
wszystko nagle staje
w jaskrawym świetle
oczywistości

Co jest oczywistością? Zbrodnia o której milczymy. Niewinna śmierć. Dlatego w trzeciej strofie czyni sobie wyrzut, napomina czytelników i poetów:

nie dowiedziałem się dzisiaj
wiem o tym nie od wczoraj
więc dlaczego pisałem
nieważne wiersze o kwiatach
o czym mówiło pięciu
w nocy przed egzekucją

Ich imion i nazwisk zakazano, nie można ich używać. Złamanie zakazu może ściągnąć nieszczęście – areszt, więzienie, lub nawet śmierć dla wielu ludzi. Zamiast tego proponuje używanie antycznych pseudonimów, by ocalić pamięć, którzy nie byli bandytami, ale ludźmi, ludźmi zdradzonymi, którzy kochali, pragnęli, którzy grzeszyli w myślach, mowie, a może w uczynkach, ale którym należy się hołd:

a zatem można
używać poezji imion greckich pasterzy
można kusić się o utrwalenie barwy porannego nieba
pisać o miłości
a także
jeszcze raz
ze śmiertelną powaga
ofiarować zdradzonemu światu
różę

Zatem mowa jest o zdradzie, można domyślać się, że zdradzie komunistów – choć poeta otwarcie o tym pisać nie może, także o potrzebie przypomnienia po latach, kto ukrywał się pod imionami greckich pasterzy. Czy chodzi tu o Witolda Pileckiego, Tadeusza Bejta, Wacława Alchimowicza, Władysława Kielima i Leona Knyrewicza – tego się już nie dowiemy.

W innym wierszu, z debiutanckiego tomu „Struna światła” (1956), zatytułowanym „Cmentarz warszawski” poeta pisze: „wapno na domy i groby/ wapno na pamięć”, zwracając uwagę na amnezję, jaka ogarnęła Polaków, a wiersz kończy tak:

a na powierzchni spokój

płyty wapno na pamięć

na rogu alei żywych

i nowego świata

pod stukającym dumie obcasem

wzbiera jak kretowisko

cmentarz tych którzy proszą

o pagórek pulchnej ziemi

o nikły znak znad powierzchni

Dumnie stukają obcasy żołnierzy, którzy przyszli z Armią Czerwoną, a „o pagórek pulchnej ziemi” proszą żołnierze AK, ZWZ i WIN ukradkiem zamordowani i bezimiennie chowani, o nich upomina się Herbert.

Podobne słowa znajdziemy w wierszu „Do Apollina”, w tym samym zbiorku, będącym sprzeciwem wobec kultu jednostki, estetycznego i intelektualnego zubożenia a także zakłamywaniu historii komunistycznych Apollinów, w domyśle Leninów, których pomniki masowo stawiano po wojnie.

W części pierwszej utworu podmiot wchodzi w dialog z posągiem:

Oddaj moją nadzieję

Milcząca biała głowo

Cisza

Pęknięta szyja

Cisza

Złamany śpiew

– by w części drugiej jasno stwierdzić fałszowanie historii, fałsz nowej, socjalistycznej mitologii:

inny był pożar poematu

inny był pożar miasta

bohaterowie nie wrócili z wyprawy

nie było bohaterów

ocaleli niegodni

szukam posągu

zatopionego w młodości

pozostał tylko pusty cokół

ślad dłoni szukający kształtu.

Zwracają uwagę słowa „bohaterowie nie wrócili z wyprawy/ nie było bohaterów/ ocaleli niegodni”. Z jakiej wyprawy, z jakiej odysei – można by zapytać. Bohaterowie nie wrócili, więc ich nie było, nie ma. Zostali skrycie zamordowani. Ocaleli niegodni – ich oprawcy.

2.

Pięć lat po debiutanckiej książce, w 1961 roku ukazuje się trzeci w kolejności tomik Zbigniewa Herberta „Studium przedmiotu”, a w nim jeden z jego najgłośniejszych, najbardziej znanych wierszy „Apollo i Marsjasz”. Utworowi temu poświęcono dziesiątki szkiców. Literackie i kulturowe odniesienia zawarte w tym wierszu tropili:

Ryszard Przybylski („Między cierpieniem a form”; 1978), Jan Józef Lipski – który widział w wierszu cechy nadrealizmu, czy też surrealizmu („Między historią i Arkadią wyobraźni”; 1962), Jacek Łukasiewicz, czy Stanisław Barańczak doszukujący się ironii.

Tak o wierszu pisał Jan Błoński w 1970 roku, w szkicu „Tradycja, ironia i głębsze znaczenie”:

Nie przypadkiem rywalem Apollina nie jest dla Herberta Dionizos, jak zazwyczaj bywało, ale obdarty ze skóry Marsjasz: jego to los nie przestaje nawiedzać podświadomości poety. Zazwyczaj jednak lęk zostaje wysublimowany w ironię, zaś dokuczliwa chwiejność uczuć – uspokojona kontrapunktem lirycznych tonacji. Także ta poezja jest świadectwem zwycięstwa nad własną niemocą”.

Wiersz Herberta, w którym pisze o ich dziwnym „pojedynku” w którym Apollo torturuje Marsjasza wsłuchując się w dźwięki swojej ofiary jest niemałą zagadką dla czytelników. Jeśli go czytamy w kontekście innych klasycyzujących, pełnych odniesień do mitologii greckiej utworów Herberta wydaje się filozoficznym traktatem o cierpieniu, granicach sztuki, okrucieństwie, granicach sadyzmu, patologii do jakiej zdolny jest człowiek. W wierszu znajdujemy sceny, które w kulturze popularnej kojarzyć się mogą z „Milczeniem owiec” – powieścią Thomasa Harrisa (1988) lub filmem Jonathana Demme (1991), gdzie piękny Apollo wciela się w Hannibala Lectera torturując swoje ofiary, zanim dokona aktów kanibalizmu. Jednak wiersz Herberta powstał blisko 30 lat wcześniej i nie jest tylko literackim studium sadyzmu i okrucieństwa.

W 1961 roku Jerzy Kwiatkowski tak „na gorąco” pisał w „Życiu literackim” o tym wierszu: „Warto się przyjrzeć, warto raz jeszcze przeczytać ten wiersz, by zobaczyć, jak w Apollinie i Marsjaszu Herbert gra na uczuciach, jak bardzo dba o to, żeby plastyka bólu Marsjasza odcisnęła się w psychice czytelnika; z jaką maestrią prowadzi czytelnika po stopniach tego bólu.” (Imiona prostoty; 1961). Te słowa mogłyby być komentarzem do powieści i do filmu o Hannibalu Lecterze.

Tu należałoby zapytać kim są, lub kim byli Apollo i Marsjasz? Czy mieli jakieś odpowiedniki w realnym świecie Herberta? Czy ten wiersz opowiada jakąś prawdziwą historię?

Być może blisko prawdy był cytowany Jerzy Kwiatkowski, może znał ją, albo słyszał coś o niej, bowiem tak kończył swoją recenzję tomiku „Studium przedmiotu: „Nie jest to też humanitaryzm naiwny ani patetyczny. Wnosi swoją – uroczą – poprawkę dla ludzkich słabości. Ściskanie w gardle maskuje się tu uśmiechem ironii i żartem. Ale zawsze – poezja ta jest po stronie Marsjasza przeciw Apollinowi, po stronie potępionych przeciw aniołom, po stronie „pana od przyrody” przeciw „łobuzom od historii””. Widocznie nie mógł podać prawdziwego nazwiska Apollina, bo ten jeszcze żył i mógł być bardzo niebezpieczny. Nie mógł podać nazwiska Marsjasza, jeśli ten żył, a i nawet jeśli już nie żył – bo mógł narazić na niebezpieczeństwo jego samego, jego rodzinę i przyjaciół. Należałoby zapytać kim był Apollo, nazwany przez Kwiatkowskiego „łobuzem od historii”?

Może sam Herbert podpowie? Może są jakieś wskazówki w utworze, które pozwolą zidentyfikować obie postaci?

Przyjrzyjmy się jeszcze raz wierszowi:

właściwy pojedynek Apollona

z Marsjaszem

(słuch absolutny

contra ogromna skala)

odbywa się pod wieczór

gdy jak już wiemy

sędziowie

przyznali zwycięstwo bogu

Wydaje się, że mamy wyraźne odesłanie do realiów stalinowskich sądów, gdzie wyroki były oczywiste, a śledztwo było spektaklem w pokoju przesłuchań, albo w celi, przeznaczonym dla kilku wybranych osób. Tortury jakim jest poddawany Marsjasz są tak straszne i wymyślne, że przy nich, cytując słowa Rotmistrza Pileckiego, który był przesłuchiwany w równie okrutny sposób: „ Ja już żyć nie mogę, mnie wykończono. Bo Oświęcim to była igraszka”. Jednak gdyby chodziło Witolda Pileckiego, straconego 25 maja 1948 roku, to z pewnością Zbigniew Herbert by to wyjawił, kiedy można już było mówić i pisać o bohaterskim Rotmistrzu.

Skoro nie jest to Pilecki, śledźmy zapis przesłuchania dalej. Marsjasz jest:

mocno przywiązany do drzewa

dokładnie odarty ze skóry

Marsjasz

krzyczy

zanim krzyk dojdzie

do jego wysokich uszu

wypoczywa w cieniu tego krzyku

Odpoczynek w „cieniu krzyku” jest omdleniem, które daje chwilę wytchnienia, kiedy nie czuje się bólu. Pominę opisy tortur w wierszu, bo nie o ich opis teraz chodzi.

Gustaw Herlin-Grudziński wiele razy pisał w „Innym świecie” i w „Dzienniku pisanym nocą” o znaczącej różnicy między śledztwami w hitlerowskich więzieniach, a w więzieniach stalinowskich. O ile Niemcom chodziło o wydobycie zeznania, informacji, to komunistom o zmuszenie do przyznania się do winy – mimo iż wyrok był z góry ustalony. Hitlerowcy kończyli tortury i całe przesłuchanie, kiedy ofiara wyjawiła informację o którą im chodziło. W więzieniach NKWD i UB nie miało to znaczenia – torturowano więźniów dalej, bo celem było całkowite upokorzenie.

Jak pisze historyk Michał Jankowski w artykule „Metody śledcze UB, sądy, wyroki. Polska rzeczywistość po II wojnie światowej” (czasopismo internetowe Papricana.com): „Podstawowa strategia śledczych UB polegała na wymuszaniu przyznania się do winy i złożenia obciążających zeznań, bez względu na wszystko i stosując do osiągnięcia tego celu wszelkie możliwe sposoby, które przede wszystkim sprowadzały się do najbardziej wyszukanych tortur. A śledczy w tym względzie dysponowali niemal nieograniczoną paletą możliwości. Przesłuchanie trwało 7-15 godzin. Przez cały ten czas podejrzany był wyzywany, lżony i poniżany. Jeśli przesłuchiwany nie składał zeznań zgodnych z założeniem oficera śledczego, to systematycznie był bity i kopany…”

Tomasz Stańczyk w artykule „Geografia terroru” (Do rzeczy, 1.2013) przytacza relację więźniów: „Bili wszelkimi sposobami. Po upadku na ziemię nawet dziur mi narobili. Twarz mi tak spuchła, że na oczy nie widziałem. Bili, żeby zabić. Od tego katowania tyłek mi pękł, krew broczyła”.

Mateusz Wyrwich w książce „W celi śmierci” (Warszawa 2012, s. 67) przytacza inne wspomnienie więźnia: „Tłukli we mnie jak w bęben, najczęściej metalowym prętem w pięty. To był straszny ból, myślałem, że zwariuję. Mieli też inną nie mniej ciekawą metodę. Wkładali mi papier pomiędzy palce u nóg i podpalali. Wieszali też na kiju głową w dół. W takiej sytuacji łapczywie się oddycha. Więc wlewali mi do nosa wodę z octem. To była straszna męczarnia. Dość szybko po tym wszystkim gardłem, uszami i nosem ciekła mi krew”.

To dlatego:

głos Marsjasza

jest monotonny

i składa się z jednej samogłoski

A

Przesłuchanie trwa dalej:

w istocie

opowiada

Marsjasz

nieprzebrane bogactwo

swego ciała

łyse góry wątroby

pokarmów białe wąwozy

szumiące lasy płuc

słodkie pagórki mięśni

stawy żółć krew i dreszcze

zimowy wiatr kości

nad solą pamięci

Opisy tortur jakim poddawany jest Marsjasz bardzo przypominają autentyczne relacje więźniów. Co robi w tym czasie Apollo? W dwóch miejscach w wierszu:

wstrząsany dreszczem obrzydzenia

Apollo czyści swój instrument

Tym instrumentem może być metalowy pręt, noga od stołka, imadło do łamania palców, pas do bicia lub łańcuch, cokolwiek, czym można zadać ból. Marsjasz zdaje się pozostawać „niezłomny” – zamiast przyznania się do winy i „tak” kończącego przesłuchanie tortura trwa dalej:

teraz do chóru

przyłącza się stos pacierzowy Marsjasza

w zasadzie to samo A

tylko głębsze z dodatkiem rdzy

Cierpienia Marsjasza przekraczają możliwości percepcji Apollina: „to już jest ponad wytrzymałość/ boga o nerwach z tworzyw sztucznych”, zatem:

odchodzi zwycięzca

zastanawiając się

czy z wycia Marsjasza

nie powstanie z czasem

nowa gałąź

sztuki powiedzmy konkretnej

Oprawca wie, że zrobił wszystko, czego od niego oczekiwano. Więcej już nie mógł zrobić, sam jest wyczerpany pracą, jaką mu powierzono. Jest zaangażowany ideowo, wie że tworzy historię – dlatego ma nadzieję, że jego praca zostanie kiedyś doceniona, może nawet uwieczniona w sztuce, w pieśni, piosence, w wierszu.

W tym bardzo precyzyjnym opisie tortur pojawia się coś bardzo zaskakującego, nie pasującego do scenerii, zdarza się coś nagłego, nieoczekiwanego:

nagle

pod nogi upada mu

skamieniały słowik

odwraca głowę

i widzi

że drzewo do którego przywiązany był Marsjasz

jest siwe

zupełnie

Posiwiałe drzewo może być drzewem Krzyża świętego, świadkiem Męki Pańskiej. Drzewa opowiadają o bohaterskiej walce i śmierci Polaków w Powstaniu Styczniowym w opowiadaniu „Gloria Victis” Elizy Orzeszkowej. Symbolika słowika jest równie bogata. Ptak ten pojawia się w wierszach Mickiewicza, Słowackiego, Tuwima, Staffa, Keatsa.

Jednak nie sądzę, że w tak realistycznym wierszu, pełnym opisów tortur Herbertowi chodziło tylko i wyłącznie o symboliczny i liryczny akcent, czy wtręt. To raczej jakaś podpowiedź, wskazówka.

Herbert urodził się we Lwowie w 1924 roku. Po maturze, zdanej na tajnych kompletach zaangażował się w działalność konspiracyjną, współpracę z Armią Krajową. W maju 1944 roku, jeszcze przed wkroczeniem Armii Czerwonej, wyjechał do Proszowic pod Krakowem. Słowik to ptak, ale też pseudonim. W czasie wojny takiego pseudonimu używał kpt. Konrad Strycharczyk, kilka miesięcy starszy od Herberta, który urodził się w Nisku (25.05.1923), który wtedy należał do województwa lwowskiego, a jako żołnierz AK działał na Podkarpaciu i okolicach Lublina, w oddziale Franciszka Przysiężniaka, ps. „Ojciec Jan” (Oddział partyzancki NOW-AK „Ojca Jana”).

Kpt. Konrad Strycharczyk ps. „Słowik” znany był z zamiłowania do śpiewu – dlatego nosił taki pseudonim. Pierwszy raz aresztowało go NKWD w Lublinie w 1944 roku. Udało mu się jednak zbiec z więzienia. Drugi raz był aresztowany w 1946 roku w Olsztynie przez UB. Wyszedł na wolność w wyniku amnestii w 1947 roku. Po wojnie pracował jako aktor i tenor, był między innymi przez kilkanaście lat solistą Operetki Szczecińskiej. W tym czasie w Szczecinie mieszkał Zbigniew Herbert. Zanim jednak wyszedł na wolność „Słowika” przez 11 miesięcy torturował i przesłuchiwał Marian Cimoszewicz – funkcjonariusz Informacji Wojskowej, a wcześniej donosiciel NKWD i członek Jednostki Specjalnej NKWD SMIERSZ. Na rozkaz Mariana Cimoszewicza w więzieniu w którym przebywał kpt. Słowik kazano wybudować specjalną salę tortur pod schodami. Przesłuchiwał Słowika z bronią w ręku i bił wiele razy do utraty przytomności. Marian Cimoszewicz służył w Informacjo Wojskowej, a potem w WSW aż do 1972 roku. Nie wiem, czy kpt. Strycharczyk i Zbigniew Herbert się znali, spotkali – jest to bardzo prawdopodobne. Mogli się poznać w czasie wojny na Podkarpaciu, lub we Lwowie. Mogli się spotkać po wojnie, w Warszawie. A może Herbert tylko słyszał o historii Słowika – operowego śpiewaka torturowanego przez wiele miesięcy przez funkcjonariusza NKDW i UB.

Ponieważ Marian Cimoszewicz był „czynny zawodowo” jeszcze przez długie lata po wojnie i mieszkał w Warszawie, gdzie przyszedł na świat w 1950 roku jego syn Włodzimierz (późniejszy znany polityk), nierozsądnie i niebezpiecznie by było umieszczać w wierszu dedykację dla kpt. Strycharskiego, lub jakąś konkretną informację. Słowik mógł się pojawić w wierszu tylko jako skamieniały ptak – symbol, co sugerowało śmierć żołnierza. Konrad Strycharczyk, pseudonim „Słowik” zmarł w Szczecinie 10 lipca 2015.

Czy Apollo w wierszu „Apollo i Marsjasz” to naprawdę Marian Cimoszewicz – agent NKWD i UB, a Marsjasz to kpt. Konrad Strycharczyk, pseudonim „Słowik” możemy się nigdy nie dowiedzieć. Może odnajdą się jakieś zapiski, zachowane po śmierci, które to potwierdzą. Ale możemy niczego nie odnaleźć. Niemniej ta historia rzuca nowe światło na wiersz „Apollo i Marsjasz” Zbigniewa Herberta i całą jego twórczość poetycką.

Studium_przedmiotu Zbigniewa Herberta

Guziki Zbigniewa Herberta

http://solidarni2010.pl/41016-polecamy-slawomir-matusz-pulkownik-zbigniew-herbert.html?fbclid=IwAR213u1i9DzAYh03pYn6D61Fal3wuZgbSHnF4qcwwGqiUoGJeQ9zsLup3LE