o rzeczach strasznych i zakazanych

96 krzeseł i róż (fragment poematu)

 

                    Pamięci ofiar katastrofy w Smoleńsku


Motto:

                      najokrutniejszy miesiąc to kwiecień

                      na przykład wtorek 9 kwietnia 1940

                      Wielka Sobota lub sobota 10 kwietnia 2010

1.

z obrazu Matejki wychodzi Stańczyk
patrzy na szczątki pod Smoleńskiem
i nasłuchuje wieści spod Orszy
wygląda awangardy (przedniej straży)
hetmana Ostrogskiego
która może nadejść od strony Katynia
Gniezdowa lub królewskiego Witebska
zaciężnej jazdy starosty Świerczowskiego
wojsk Herkulesa Radziwiłła
czyja krew barwi wody Dniepru – pyta
dokąd ona płynie? co przyniesie
jak skończę mój śpiew?
wszędzie smród palonej gumy i ludzkich ciał
porozrzucane krzesła fotele i pióra
husarskich skrzydeł dymią wielkie gondole
silników słychać przekleństwa po rosyjsku
i wystrzały biją dzwony Soboru
Zaśnięcia Matki Bożej
i Kościoła Niepokalanego Poczęcia

zamknięta klamra życia kobiety
od poczęcia do zaśnięcia

pędzi gdzieś na koniu oszalały Wasyl
Matka Boża przysnęła a jej synowie i córki
dzieci Wisły i Bugu Dniepru i Dźwiny
leżą w błocie śnięte jak ryby
strącone gradem połamane nogi
krzeseł foteli końskie nogi i obcięte ręce
i głowa gdańskiej tramwajarki żółte forsycje
i tatarskie siodła pylą brzozy a we mgle
czuwają anioły Marka Segala
kto je tu przyniósł? kto je tu przywiódł?

wszyscy ukrzesłowieni
wypadnięci z krzeseł
jeszcze nie wskrzeszeni
a ich liczba dziewięćdziesiąt sześć

zasnęła Maria srogi Iwan zbiera relikwie
obcięty palec ze ślubną obrączką
zegarki telefony karty kredytowe
złote i srebrne krzyżyki medaliki
jak sroka gromadzi budulec na polski ołtarz
w tajdze w tundrze moskiewskim mieszkaniu

96 róż ofiarowanych Maryi

idzie przez las 96 krzeseł
na jednym z nich marynarka Lecha dzwoni
telefon od brata dzwonią dzwony 
dzyń dzyń dzwonią
wszystkie telefony jak dobrze nastrojony klawesyn
Das Wohltemperierte Klavier Die Kunst der Fuge
lecą pióra i snują się dymy kroczą obcięte blachą
nogi turlają się głowy i korpusy 
dziś Gruzja jutro
Ukraina a pojutrze Litwa i Łotwa ale teraz my

z daleka nie widać czy to maki czy
Upadły anioł Marka cały we krwi

jak samolot ma spaść
to spadnie
nawet najnowocześniejszy


to chyba Krzysztof Wassermann jego głos
z prędkością dźwięku dwa razy okrążył Ziemię
zanim tu dotarł i spadł 
Białe ukrzyżowanie

tulą się zakochani nad Smoleńskiem
nad Witebskiem nad Katyniem polegli podstępnie
na szachownicy pól i łąk szachownicy biało czerwonej
błogosławi im pobożny Jan 
Ordo Clericorum
Regularium Pauperum Matris Dei Scholarum Piarum

błogosławi ksiądz Zdzisław postulator księdza Jerzego
błogosławi ksiądz Roman razem z całym chórem
Laudate Dominum:

Wieczorem, gdy było zimno,
Upadek Adama był ogłoszony

Wieczorem Odkupiciel pociągnął go w otchłań
Wieczorem gołąbek powrócił
niosąc w dziobie listek oliwki

Wspaniały czasie! Wieczorna godzino!
Pokój z Bogiem właśnie teraz został uczyniony

[…]

6. [zakończenie poematu]

sobota umyte okna w domu Jadwigi
na stole świąteczny biały obrus
na którym spoczęły wierzbowe kotki
w wazonie bazie na talerzyku kawałek
wielkanocnej babki która czeka
na powrót synów matka patrzy
na wiosenne modre i turkusowe
groźne niebo gdzie trwa liturgia
światła i wody nasłuchuje co przyniesie
wschodni wiatr szepcząc linijkę wiersza

drży ojczyzny pogięta kołyska

W utworze wykorzystano fragmenty „Pasji według świętego Mateusza” Jana Sebastiana Bacha w tłumaczeniu o. Juliana M. Śmierciaka OFM, cytat z „Ziemi jałowej” T. S. Eliota, cytaty wierszy T. Różewicza, T. Gajcego, Bułata Okudżawy i tytuły obrazów Marca Chagalla, który urodził się niedaleko Witebska. Antologia smoleńska

 

 

Więcej grobów już kopał nie będę


                                                              dla Feliksa Netza

Tam idziemy, w głąb lasu.
W głąb siebie. W głąb obolałych
wspomnień - rozstań, razów, zniewag,
utraconych nadziei. Tam nam dadzą
spokój - w głębi lasu. Przestaną bić.
Mówią, że Boga nie ma, więc dlaczego
tam nas prowadzą? Żeby On nie widział,
czy żeby pokazać pustkę tej głębi.
Tam będziemy kopać. Kopać w ziemi
i kopać w sobie pod lufami karabinów,
połamanymi palcami i powykręcanymi
rękami, cyklopi z jednym okiem.
Będziemy chować nasze wszy - naszych
jedynych świadków i nasze łachy
w płytkiej, ciepłej, leśnej ziemi.
To dziwne kopać grób dla siebie.
To jak kopać grób dla matki, która
już nie wstanie i nie powie: koszulę ci
synu wyprasowałam. Jak kopać grób
dla córki, która więcej nie obejmie
cię za szyję, dla syna, który z nikim już się
na podwórku nie pobije, nie skaleczy kolana.
A przecież tyle żeśmy już grobów wykopali,
że kopanie zdaje się czymś powszednim.
Grobów które mają imiona i które imion
nie mają. Tydzień po tygodniu, dzień
po dniu kopaliśmy: pod Katyniem, na
Syberii, pod Lenino, w hrubieszowskich
lasach, w gruzach które kiedyś były miastem,
na tysiącach łączek. Myśmy kopali,
a oni UB-ijali buciorami przysypaną ziemię.
UB-ijali tak mocno, by połamać te kości,
których nie połamali, aby nie sterczały z ziemi
jak krzyże. To dziwne kopać grób dla siebie,
z myślą, że oni te kości jeszcze UB-iją i wtedy
przestaną nas boleć. Że nikt ich nie odkopie.
Że tu kiedyś będzie plac zabaw z karuzelą,
albo nowa huta, albo tylko bobry
będą się modliły pośród kości naszych.
Mienią się dla nas czerwone liście dębów,
pożółkłe olch, tną komary i muszki -
jakby przypomnieć chciały o zwykłym rytmie
dnia. Ale za chwilę wezmą nas na muszki,
odczytają nasze imiona: Tadeusz Bejt, Leon
Knyrewicz, Władysław Kielim, Wacław
Alchimowicz, Witold Pilecki, Maria Szelągowska.
Potem sierżant Śmietański postawi kołnierz
i pośród polskich i rosyjskich przekleństw
wyda komendę. I przytuli nas ciepła, wilgotna -
jak brzuch matki - leśna ziemia. A oni będą UB-ijali.
Zastanawiam się, czy najpierw usłyszę huk wystrzału,
czy poczuję szarpnięcie kuli, którą i tak zabiorę.
To zaszczyt kopać grób dla siebie i jedyna nadzieja -
myśl, że więcej grobów już kopał nie będę.



Wiersz o zabiciu doktora K.

1.

i rozjechali się przyjaciele z Lublina –
sierżant Władysław Wolsztajn i strażnik Bernard
Szwarc do Białegostoku sierżant Salomon Morel
do więzienia w Tarnobrzegu plutonowy Franciszek
Lewin – do więzienia w Siedlcach strażnik Giterman
Leon i sierżant Józef Ruchelsman do Białej Podlaskiej
uczyć polskich bandytów miłości do nowej ojczyzny
pięścią pałką prętem nogą od stołka wbijaną między pośladki
wodą w zalanej zimą piwnicy kulą w tył głowy śpiewem
Die Fahne hoch! Die Reihen fest geschlossen!
Zum letzten Mal wird nun Appell geblasen! – uczył Morel
śpiewać skoczne piosenki w Obozie Zgoda na wszystko
była zgoda na wszy na głód na dur plamisty na śmierć
na gwałt pogrzebaczem uczył Morel śpiewać w Tarnobrzegu
w Świętochłowicach w Jaworznie Chorągiew wznieś!
Szeregi mocno zwarte! Już trąbka gra, to apel nasz ostatni!
śpiewa z Morelem dziesięć tysięcy małych polskich bandytów
ujętych na gorącym uczynku gdy roznosili i rozklejali reakcyjne
ulotki ze słowami Ojcze nasz który jesteś w niebie lub
błogosławionaś Ty między niewiastami obrażając socjalistyczną
ojczyznę która ich przecież karmiła paszą pieśnią pięścią
Morel twardy był i nieustępliwy daleko zaszedł aż do Ziemi Świętej
zawdzięczał to pracy własnych rąk ciężkich butów za ciężkich
na jego słabe nogi zerwane ścięgna od wymierzanych kopniaków
odpocząć też musiał podleczyć się zajechał więc do Kielc z wizytą
do specjalisty doktora K. długo rozmawiali o cierpieniach
Morela zanim wyjechał Polacy myśleli że doktor donosi
no to go zabili wredni polscy bandyci Chorągiew wznieś!
Szeregi mocno zwarte! Już trąbka gra, to apel nasz ostatni!
Do boju gotów jest już każdy z nas! uczy Morel śpiewać
A jacy to źli ludzie mieszczanie kielczanie drżą usta Michnika
czytającego wiersz oni wciąż swoje Ojcze który jesteś w niebie
Boże coś Polskę

2. Post scriptum

a Polska to w tej chwili dwie kobiety – matka i piętnastoletnia
córka które Izaak Stolzman każe zgwałcić dwóm enkawudzistom
by rozciąć im nożem pochwy jak brzuchy ryb i dobić
rozpalonym do czerwoności prętem a ich krzyk był krzykiem
Polski jaki chciał słyszeć Stolzman krzykiem Abla którym chciał przerazić
Boga Boże coś Polskę więc trzeba innej kobiecie innemu dziecku zdjąć
krzyż przed powieszeniem na łańcuszku z tego krzyża tryska krew Izaak
Stolzman przeciera twarz przeciera oczy by w lustrze zobaczyć Zdzisława K.

za Tobą klucze gęsi i łabędzi

 

Miłość Sławka Matusza ma ciało, a właściwie ciała. Ukochanej żony, jego samego i ich cierpiącego syna Jasia. Tomik „za Tobą klucze gęsi i łabędzi” to celebracja posiadania ciała. Tego w uniesieniu, ekstazie, ale też w cierpieniu, boleści. Podczas lektury odsłaniają się kolejne obszary ciała, a czytelnik znajduje się w samym centrum tak intymnego wydarzenia jakim jest kochanie się. Kto zapomniał jaką moc posiadają wargi, piersi, dłonie, brzuch, oczy, niech się uczy z tych wierszy. Matusz podkreśla, że wyjątkowy sens miłości nadaje małżeństwo. „Ciało innej kobiety/jest ciałem/obcym” – pisze i ma rację. Bo nie tylko serce, ale rozum i wola biorą też udział w miłości.

Barbara Gruszka-Zych

Wiersze Dla Jasia w Toposie

 

Opłatek

łamiemy się opłatkiem
tu jest serce Pana Jezusa
Iwonki
Jasia i moje mówi mi
jakiś wewnętrzny głos

zdejmuję okruszek
z kącików ust Iwonki
by nie upadł na ziemię

 

Sól

przywieźli nam zamówiony
worek różowej soli kłodawskiej
aż pięćdziesiąt kilo

piękne wielkie różowe i białe
kryształy wcześniej nigdy
nie oglądane ludzkimi oczami

i co my z tą solą będziemy robili –
pyta Iwona – do końca życia
nam jej starczy a nie zepsuje się?

będziemy używali jej do wszystkiego –
odpowiadam – do jedzenia, inhalacji
nacierania ta sól ma dwieście pięćdziesiąt

milionów lat i nie zepsuła się
oboje liżemy i smakujemy główki soli
i już myślimy o wspólnej kąpieli

(Iwona pyta: a natrzesz mi solą piersi?)

 

Morwy

granatowe i słodkie
spadają jak krople letniego
deszczu plamią usta Jasia
i bluzkę Iwony na piersi wielkie
jak nabrzmiałe sutki Żony
zbieram je do miseczki
wieczorem po kolacji
będziemy się nimi dzielili

[morwami i sutkami]

 

 

Wiersz dla Jasia


(i dla Iwony)

liczymy z Jasiem
jeden spacer to około
pięciu kilometrów
przez sześć lat byliśmy
na tysiącu spacerach
tysiąc cudownych dni
w słońcu deszczu śniegu
mrozie pchałem wózek
z Jasiem tam gdzie on
pokazywał (porażenie
mózgowe astma śliczny
uśmiech uwielbia czytać atlasy)
liczymy w sumie to pięć
tysięcy kilometrów kawał
drogi przebyliśmy Jasiu
zastanawia się gdzie doszliśmy
pokazuje palcem na mapie
Karaczi w Pakistanie a potem
Amritsar w Zachodnich Indiach
u bram miasta witają nas przyjaźni
Sikhowie kierujemy się
do Złotej Świątyni pokłonić się
Bogu idziemy obmyć stopy
w Jeziorze Nieśmiertelności

 

 

Jasiu na oiomie

wygląda jak kosmonauta
owinięty rurkami kablami
otoczony różnym migającym

i pulsującym w mroku sprzętem
stoję obok Iwony

łkam i modlę się
oby wrócił

z tej podróży
żeby nie spłonął przy

wejściu do atmosfery
bądź ostrożny

Jasiu!
wracając do nas

żywych

 

Jasiu w moim sercu

żegluje
prawdziwy Jonasz
z niego

a Jonasz
to po hebrajsku
gołąb

kiedy sztorm ucichnie
delikatnie położę go na łonie
Iwonie

Matka Boska

chowamy się przed
strugami deszczu
pod jedynym drzewem

Jasiu na wózku inwalidzkim
przykryty brezentem wygląda
jak przydrożna kapliczka

obok mnie przytulona
zmoknięta Matka Boska

Arka

na arce Jasiu
i rudo-biały pies
Krecik wypatruje
burz i sztormów
w oddali

pchamy z Iwoną
przez łąki tę arkę

na lewo maki
na prawo maki

na lewo śnieg
na prawo deszcz

Wiersz na rocznicę ślubu


1.
Iwona
Paluch

Boży
brutalnie

obcięty zamknięty
w mojej dłoni

podnoszę go
do ust całuję

poduszkę
by więcej

nie krwawił
jego ślad

na czole moim i Jasia

2.
mił-
ość

ukłucie w lewy bok
dlatego boli

kiedy śpisz
zasłaniasz mi ranę

wilgotnym

udem

23 kwietnia 2021

te kości których nie połamali

Łączka

za chwilę posypią się

do tego dołu nasze ciała

do wilczego dołu

będziemy leżeli

kobieta na mężczyźnie

mężczyzna na kobiecie

a pod nami nasze

dzieci jej kolano wgniecie

moje krocze moje kolano

zmiażdży jej policzek

przepraszam cię Marysiu

a oni będą ubijali

brata na siostrze

ojca na córce

przepraszamy cię Boże

za te grzechy

niechciane

 

 

Tabliczka

dla Anny Komorowskiej

dzisiaj nie wiem jak dziękować

za te czekoladki które przynosił

ojciec ostatniego dnia każdego

miesiąca – inne dzieci z zazdrością

tylko patrzyły – bo bieda była

a ojciec miesiąc w miesiąc

ku naszej uciesze z siostrą

nie mogłyśmy się doczekać

tej nagrody za wkład w rozwój

socjalistycznej ojczyzny dziś

mi tak nie smakuje – znalazłam

w rzeczach po nim tabliczkę

mlecznej – rok produkcji zatarty

i legitymację służbową nie wiem

jak ją otworzyć nie mam

pojęcia ile kostek w niej

przypadało na jeden wybity

ząb lub połamany palec czy

świąteczny prosiak nie był

czasem nagrodą za strzał w tył

głowy w piwnicy na Szucha

– nie wiem z kim powinnam się

nią połamać albo komu odesłać

jak szukać tych dzieci które

nie miały tak dobrych ojców

co im powiedzieć

 

 

Dla Przemka Dakowicza

korzeń w czaszce tkwił

w czaszce korzeń tkwił

w miednicy nornik

znalazł mieszkanie

a w ciemności świecidło –

nieśmiertelnik z kieszeni

guzik na strzępku munduru

który chroni przed okiem

i mrozem

 

 

Oficer

lubił poezję i poetów

rozmawiać z nimi

zwłaszcza gdy wisieli

na haku donosu pętli nadziei

lubił metafory

poskręcane w stawach

wystające przez skórę

nagie piszczele liryki

(inf. od TW Andrzej

nr ewidencyjny 56772)

 

 

Bohdan Matusz

Lasy pod Huszlewem,

Hrubieszowem, Magnuszewo,

aresztowanie w Kościerzynie

przez UB, potem ucieczka

do Gdańska. By nie trafić

na łączkę

trzeba było często

zmieniać mieszkanie.

W Elblągu go dopadli, w piwnicy.

Obyło się bez jednego wystrzału.

Żona Julia rano umyła ciało i wyprała

ubranie, by chłopcy nie widzieli.

Milicjant, który pchnął nożem,

kilka dni później powiesił się.

 

 

Nazajutrz

Coś we mnie pękło. Straciłem kierunek.
Nie wiem jak pokonać listopad, przebrnąć
przez grudzień. Opadające liście przynoszą
złe wieści. Zimno w domu. Kaleczą mnie
języki ludzi którzy mieli mnie kochać.
Nie wiem gdzie jest Polska. Przyszłość
myli mi się z przeszłością. Patrzę w
przyszłość i widzę przeszłość. Patrzę
w przeszłość i widzę przyszłość.
Przyjaciele odchodzą, zamiast przychodzić.
Patrzę jak ludzie tańczą w Kutnie
wokół tego miejsca, gdzie upadł człowiek.
Powietrze jest jak narkotyk. Ktoś
wyciągnął karton z napisem: uczcie się
tańczyć, uczcie się tańczyć. Nie wiem,
gdzie jest Polska. Nie wiem z kim tańczyć,
komu tańczyć, co tańczyć. Kto ma mnie
uczyć tańczyć. I dlaczego mam tańczyć.
Polska w szybkim locie z czwartego piętra.
Wszystko tańczy. Wszyscy tańczą. Miasto
płaskie jak zegarek. Tańczą wskazówki.
Tańczą wytyczne i dyrektywy. Nic nie idzie
do pionu. Miasto rozlewa się jak zegarek
i powoli ścieka. Tańczą płomienie i ratownicy
w czerwonych uniformach. Tańczą niebiescy
aniołowie z wielkimi rewolwerami w kaburach.
Liżą mnie ich języki, liżą tak, jak zlizuje się krew,
jak zlizuje się kokainę, jak zlizuje się wódkę
z blatu stołu. Liżą to, co we mnie pękło,
moje chore ciało. A oni liżą. Liżą i tańczą.

pamięci Artura Fryza

15 listopada 2013

 

po czym poznać że to Polska

 

po rozbitych butelkach

walających się na trawnikach

pułapkach dla dziecięcych stóp

i psich łap po puszkach

wyssanych do ostatniej kropli

​_piętrzących się jak ciała

śniętych ryb po oddechach

zmęczonych mężczyzn

cuchnących machmolem –

to ich brudna wolność

po dziewczynach które

zazdroszczą kosmetyków

i ciuchów innym dziewczynom

stojącym przy drodze

​_po minach polityków

które wyglądają jak znoszone

trampki Roberta Korzeniowskiego

jakie dał papieżowi

po hasłach wyborczych żywcem

wyjętych z reklam piwa – im

więcej czytasz i słuchasz

tym bardziej jesteś narąbany

i nie chce ci się wstawać

z chodnika po ławicach samochodów

mknących jak piranie po

kościołach które Matka Boska

opuściła uciekając przed Piłatem

i bezpieką po języku w którym

Kurwa jest imieniem najbardziej

szanowanej powszechnie

czczonej świętej po kebabach

i burgerach których resztki

przyklejają się do butów i są

pokarmem dla bezdomnych i gołębi

po kryjówkach w lasach i zaroślach

opuszczonych przez wyklętych

w których odpoczywają szare

worki śmieci po blaszanych

biedronkach które obsiadły

wszystkie osiedla po biało czerwonej

na której ktoś napisał tłustą szminką

dumny ze swojego języka i love you

Donald a ktoś inny dopisał go go

Tomasz Adamek lewym prostym go go

nocą przechadza się tu sierp księżyca

i kosą łatwo dostać

 

 

Boże Ciało

 

– a boli

 

 

Dlaczego Didache

bo czuję się zagrożony

bo tracę wiarę a może

już ją utraciłem zarażony

pustką nihilizmem

bo mi się rozpada rodzina

społeczność w której żyję

bo za dużo piję bo nie zadowala

mnie życie seksualne ani posiadanie –

pieniędzy wielu kobiet

dużej biblioteki moja sława

i niesława bo lekarz podejrzewa

u mnie raka płuc a medycyna

obiecuje mi chemioterapię

albo wycięcie płata lewego

płuca z perspektywą że nie przeżyję

roku najpewniej umrę przed upływem

pięciu lat bo nie rozumiem tej miłości

dla której Bóg chce mnie zabrać do siebie

ku rozpaczy tych których kocham

i którzy mnie kochają bo ponad rok temu

umarł mój przyjaciel i do dzisiaj

nie dał znać jak tam jest bo chcę

pochować sam swojego psa a nie

skazywać go na rozpacz i tułaczkę

bo pod budką z piwem i obnażonymi panienkami

widzę smutnych rewolucjonistów agitatorów –

Adama Zagajewskiego i Tomasza Jastruna wzywających

na pomoc Karola Gustawa i rosyjskie czołgi –

bo szukam odpowiedzi na pytania tak głośne

jak krople deszczu na parapecie w Auschwitz

bo Nietzsche powiedział że Bóg umarł

a nie znał Didache bo czuję się bratem

Katrin Himmler i Nicolasa Franka

i wiem że modlić się za nich nie muszę

a nie rozumiem Moniki Jaruzelskiej pośród

kości naszych wieszanych na hakach

osiedlowych marketów rzuconych na ladę

zawijanych w gazetę z napisem PZPR siłą

przewodnią narodu przesiąkniętą krwią

ze Starobielska Ostaszkowa polskich marców

grudniów kwietniów – bo naiwny i czysty

w swoich intencjach może dowiem się czegoś –

to jak powtórny chrzest obmycie zanurzenie

w wodzie żywej bez bałwochwalstwa

piętna inkwizycji fałszu zwątpienia

 

 

Matko

dla Natalii Przybysz

dlaczego zabiłaś naszą siostrę

dlaczego zabiłaś naszego brata

przecież miejsca w domu

wystarczyłoby dla pięciorga

dlaczego zabiłaś naszą siostrę

dlaczego zabiłaś naszego brata

mogłaś nas zabić mnie zabić by

zrobić miejsce dla nienarodzonego

dlaczego zabiłaś naszą siostrę

dlaczego zabiłaś naszego brata

przecież Chrystus umarł już za niego

a teraz wcielił się i umarł z woli Piłata

dlaczego zabiłaś naszą siostrę

przecież wszyscy poszlibyśmy

na śmierć dla niej dlaczego

rzuciłaś ciało naszej siostry brata

do chlewa do korytka na pożarcie

świniom idź teraz prosić na klęczkach

świnie by je oddały gdybym była trzecią

osobą moje ciało też byś im rzuciła

matko dlaczego rzuciłaś kości naszej

siostry brata psom na pożarcie idź

teraz na klęczkach prosić psy by oddały

kości jeszcze nieogryzione nienarodzone

matko dlaczego nie płaczą teraz

z nami nasz brat nasza siostra a płaczą

i wyją psy i świnie którym rzuciłaś

ich ciało i kości matko dlaczego

ty nie płaczesz – rzuciłaś

ciałem naszej siostry brata o ścianę

a potem nastąpiła cisza taki spokój

dlaczego ściany płaczą a ty nie płaczesz

śpiewasz matko

masz usta we krwi

spuchnięty czarny od krwi

mikrofon zamiast języka

 

Matka Boska

z Göbekli Tepe Matka

Boska z Nevalı Çori

Matka Boska z Çatalhöyük

patrzą na Ciebie

 

 

 

List do bezimiennego artysty

z jaskini Chauvet sprzed 32 tysięcy lat

 

dla Wojciecha Kassa

drogi przyjacielu nie wiem co byś

powiedział gdybyśmy mogli usiąść

razem napić się się pogadać jak byś

mnie powitał ale cieszę się że nasze

dłonie spotykają się po latach

moje dłonie z czerwonymi śladami

twoich dłoni że mogę czytać twoje linie

papilarne jak list od ciebie że chciałeś

pokazać mi swoje piękne konie i dwa groźne

jaskiniowe lwy nosorożce i żubry w pełnym biegu

szare mamuty nie wiem w jakim języku mówiłeś

jakie nosiłeś imię w jakiego boga wierzyłeś

ale mógłbym się od ciebie uczyć w śniegu

i lodzie pełnego miłości spojrzenia długiej

precyzyjnej kreski ciągniętej przez całą ścianę

w ciemnościach w bladym świetle pochodni

czci z jaką kładłeś czaszkę niedźwiedzia

na półce skalnej który przyszedł oglądać

twoje prace cierpliwości z jaką pokryłeś

kalcytem kości orła przyniesionego przez

wodę zazdroszczę ci przyjacielu zapewne

nie było wtedy pojęcia Europy ani telewizji

mogłeś wędrować śladami zwierząt nie bacząc

na granice nie licząc się z modą krytyką

i rynkiem co ci druhu przyświecało?

dusze zmarłych zwierząt? chciałeś zostawić

coś potomnym? zachować obraz zimnego

a jednak pięknego świata w którym żyłeś?

dla kogo? dla mnie skąd wiedziałeś że

trzydzieści tysięcy lat później będę podziwiał

co stworzyłeś? jak sobie mnie wyobrażałeś?

wysoki jak ty z elektroniczną włócznią artysta

jak mam ci odpisać? jak sprawić by odpowiedź

dotarła do ciebie trzydzieści tysięcy lat wstecz?

w przód? dlaczego spóźniłem się na spotkanie

twój wernisaż? kto na nim był? twoja kobieta

którą uwieczniłeś taką jaką ją posiadłeś?

zwierzęta których kości leżą teraz pod szkłem

kalcytu? kto jeszcze czyje dusze tu mieszkają?

czyje oddechy osiadły na ścianach?

 

 

* * *

we mgle się znajdziecie

nie w jasności ale we mgle

kiedy nieśmiałe słońce wstaje

i widać nie tylko krople rosy

ale i te małe byty

podczepione nici blade plamki

budzące się do życia

i układające się do snu

wtedy wyjdziecie sobie naprzeciw

we mgle się znajdziecie

nie w jasności ale we mgle

w całkowitej ciemności

podacie sobie ręce

kiedy nie migocą gwiazdy

świetliki wytyczne

(z Prania)

 

Głód

 

1.

co z pustką?

z tym cośmy zbudowali

i trzeba rozebrać

a nie da się podzielić

co z czasem który

pęcznieje

wszerz w górę

zamyka horyzont

który spada gęsty

jak mury miasta

nie do odepchnięcia

wali się zapada

i grzebie nas próbuję

wyrwać się zaplątany

w zrostach czasu

2.

kto odgrzebie

zaginioną zwrotkę

kilka słów?

3.

usychają kromki chleba

gnije cebula spływają

pleśń i pomidory

ze stołu

a czas rozpycha się

jak głód

w żołądku

4.

pocałunek który

nie daje oparcia

przykleja się do podniebienia

jak skórka ogórka

jak zimna zupa zmarłej

nadzieją

pokrzywa Bóg grób

24.02.2009

Piosenka o okienkach (Biblioteka Toposu, 2014)

* * *

przyszedł komornik

i zajął mi wiersz

nie mam

co państwu czytać

 

 

Podatek od nienapisanego wiersza

dla Irka Kosickiego

wczoraj dostałem pismo że mam zapłacić

podatek od nienapisanego wiersza

że nie mogę pisać wierszy jeśli jestem

nieubezpieczony – dowiedziałem się więc

że pisanie wierszy jest niebezpieczne

cholernie niebezpieczne – nie wiem jeszcze

dla kogo – wczoraj człowiek pochodnia

pod kancelarią premiera oświecił mnie

że państwo o mnie dba bym w blasku jego

ognia mógł ogrzać się zastanawiam się

teraz co będzie z tymi wszystkimi

wierszami które już wcześniej napisałem

nieubezpieczony i nie płacąc od nich podatku

czy ich nie spalić

24 września 2011

 

 

Mięsożerne gołębie

mój sąsiad hoduje mięsożerne

gołębie uczy je słuchać

arii operowych i wzniosłych

przemówień czyta im

poranną prasę

i recytuje noblistów

odwiedza cmentarze

zalane powodzią przedmieścia

sierocińce i święte miejsca

prawiąc o pokoju wolności

demokracji i konieczności

nie wiadomo czym je karmi

ale z naszych łąk znikają

stada krów i coraz mniej bezdomnych

to taka polska specjalność

bardziej szlachetna rasa –

chwali je wożąc po Europie

dla wygody wymościł skrzynkę

po telewizorze i one teraz tam

gruchają

 

Okienko dla piosenki

jeszcze Polska nie zginęła

kiedy my pijemy

Okocim Tyskie Heineken

 

 

jest to piosenka

(w czasie wieczoru autorskiego

Krzysztofa Kuczkowskiego w Katowicach

7 października 2010)

jest to piosenka o okienkach

pokrytych cukrem lodem

o źrenicach mamutów

jak wagony sunących

gdzieś na wschód

piosenka o wirtualnych

Ikarach dopalaczach

ołowianych aniołach

masowo strącanych

do Bałtyku topniejących

w oczach – o czym

jest ta piosenka

 

Egzekucja

Polsko, czy jesteś komornikiem, windykatorem?

Nazywasz się buble gum, lub jakoś inaczej – męczona

w ustach polityków? Zabrałaś mi dom i rodzinę.

Zabrałaś książki, biblię, łóżko polowe. Zabrałaś moje

myśli, nadzieje. Zabrałaś mi sen. Masz wypielęgnowane

dłonie bankiera i złośliwą twarz urzędnika.

Dlaczego krzyczysz na mnie?

Masz 460 gardeł, jak 460 koni mechanicznych Kubicy.

Dlaczego mnie nie słyszysz? Nie rozumiem Cię. Nie mam

na bilet do Londynu. Dlaczego zafundowałaś im tę podróż,

a tysiące twoich zębów ciągle szarpie moje buty?

Polsko, jeszcze żyję. A ty wciąż głodna, nie napita.

Nachodzisz mnie w podniszczonym garniturze

za złotówkę, który źle leży na twoich ramionach.

Z teczką made in china pod pachą, z plikiem kartek,

które nie są obietnicą, receptą, żadną poezją.

Polsko, nie masz mi co zabrać. Polsko komornicza.

Polsko wszeteczna. Polsko konieczna, Z tytułem wykonawczym.

 

 

Lichwo, ojczyzno moja

 

Lichwo, ojczyzno moja.

Muszę cię nazywać inaczej,

by wygarnąć, a nie obrażać.

Nie przewyższasz jak Olimp,

ale wwiercasz się jak platforma

w płytki szelf naszych mózgów

i dziecinnych skarbonek. Kraino

podatków, w której rządzą:

potężny bóg Zus – który połknął

e”, schowany w niebie

ubezpieczeń, czyniący

więźniem dobrego i złego,

Mops – który pomaga, pod postacią

dziewicy tropi, czy masz perłę

po rodzicach, dziecko do adopcji.

I ten trzeci, który strąca

ptaki i anioły, sieje grad

i liczy. Liczy i liczy. Kim jest?

Lichwo, wypiękniałaś

jak zostawili cię tułający się

teraz gdzieś w Londynie,

Madrycie, Lizbonie, Paryżu.

Anty-państwo – w którym wszyscy

za-chwyceni, za-pętleni, po-niżeni.

 

 

Spór apostolski

celnikom mówimy tak

klawiszy nie wpuszczamy

miał powiedzieć Szymon zwany

Piotrem na uczcie u Lewiego

to wszystko przez Judasza

mówił później Andrzej brat Szymona

przez judasza widzieli jak Jezus modli się

i grypsuje – nie słuchał bezczelnie odpowiadał

wychowawcy nie chciał powiedzieć komu nadaje

przez kraty w celi potem go bili Annasz i Kajfasz

znam ich imiona bo pytałem ludzi

pod murami więzienia Poncjusz chciał go

uniewinnić ale wychowawca nalegał na skazanie – opowiada

Tomasz – odważny był a nie bezczelny – prostuje Filip

a chciałbyś być wychowawcą Jezusa? czy ktoś

mógł go wychować? przewracał kramy – broni się Juda

celnik czasem weźmie więcej niż mu się należy ale nie ukręci

sznura nie zadźga w nocy i duszy nikomu nie zabiera

znacie Lewiego który przystał do nas był poborcą

podatków i najlepiej wie jak wygląda ta robota

znał litość miał sumienie i dlatego jest z nami –

wtrąca milczący dotąd Jan – klawisz zabiera wszystko

co masz przed pójściem do celi nawet sznurówki

a potem nie wypuści dopóki duszy nie oddasz

bo klawisz nie ma duszy tylko reguły których

strażnikami są Cesarz i wychowawca

a wychowawca przychodzi na koniec po duszę

z lusterkiem które przykłada ci do ust

jeśli ją jeszcze masz

 

 

Zwątpienie Bertranda Russella

(za Philosophical Essays, s. 58)

1.

to że człowiek jest produktem ślepych przyczyn

a jego początek rozwój nadzieje i obawy umiłowania

i wierzenia są jedynie rezultatem przypadkowo

dobranych zbiorów atomów żaden zapał męstwo

żadne natężenie myśli i uczuć nie mogą przedłużyć życia

jednostki poza grób i całe poświęcenie natchnienie wzloty

ludzkości ku szczytom skazane są na wygaśnięcie pośród

ogólnej śmierci systemów i społeczeństw i cała ta świątynia

ludzkich osiągnięć musi nieuchronnie zostać pogrzebana

pod ruinami wszechświata – wszystko to tak bezsporne

zbliżone do pewności że żadna filozofia o ile ma przetrwać

nie może tego odrzucić

2.

Bertrandzie – co przetrwać? jak przetrwać?

czy można unicestwić świat i dalej filozofować?

w ruinach wszechświata ktoś nuci piosenkę

 

Bóg patrzy, Bóg lubi

Bóg patrzy czasem

moim okiem.

Kiedy kochamy się

patrzy na nas.

Kiedy śpię śnię Cię

w Oku Boga.

Bóg lubi kiedy się kochamy.

Lubi patrzeć.

Zaglądam Moim Okiem

w Twoją Płeć i widzę

czerwoną tęczówkę, ciemną

źrenicę, pod rzęsami,

pojednanie nieba i krwi.

 

 

* * *

Co wiemy o samotności Boga? Nic.

Co wiemy o samotności poety? Nic.

Przenicowały się.

 

 

 

Dycki – żółty pożywny ser

znalazłem w antykwariacie

tomik ukochanego poety

nie stać mnie na niego –

nie mam pracy

jestem zbieraczem

puszek po piwie liczę

3 grosze za puszkę czyli

by kupić tomik jego wierszy

muszę uzbierać 400 puszek

nie będę kradł ale kurwa

zrobię to uzbieram i kupię

bo wiem że ten poeta

może zalegał za światło

i czynsz przeliczał

puszki na plasterki

żółtego pożywnego sera

 

 

Okienko dla pieska

w myśl maksymy że pies

najlepszym przyjacielem

człowieka powinien on

być krępej zwartej i mocnej

budowy szybki nieustępliwy

zawzięty i odporny na ból

mieć krótki pysk

silne zwarcie szczęk

i duże mocne zęby

 

Okienko filmowe

film się urwał

ale koszta

się zwróciły

 

Okienko Pana Boga

widziałem

Pana Boga

na czacie

rozmawiałem

z nim przez chwilę

tylko chwilę

bo Bóg zamknął

okienko

 

Piosenka o szatkownicy

nasz serwis ma prosty

i przyjazny intuicyjny

interfejs a wszystkie informacje

podane są krótko zwięźle

i przejrzyście

abyś nie myślał

 

Pozew

(z wierszy sądowych)

pozwałem boga na argumenty

ale jak tu walczyć jeśli

jedynym argumentem boga

jest boskość

pozwałem boga na pięści

ale jak tu się bić

jeśli naprzeciwko

nie znajduję innych pięści

wypowiedziałem bogu

wojnę nuklearną

ale jak tu prowadzić

wojnę jeśli bóg nie

ma bomby atomowej

pozwałem boga przed

sąd ale jak tu wygrać

jeśli nie ma kto nas

sądzić

 

[wysłałem przeciwko bogu

wszystkie wojska stacjonujące

w Iraku i Afganistanie –

i natychmiast otoczyły je

nieuzbrojone zastępy]

 

 

 

katowice 2010

zawisło coś

między dachem banku śląskiego

a pobliskim wieżowcem

nie wiem

czy to księżyc

czy reklama

(reklama księżyca)

Pieśni odejścia i powrotu

z naszych Ciał i naszej Krwi

kobieta nie może wejść

w ten osobisty związek

z Chrystusem – Ofiarą na Krzyżu

który dał swoje Ciało i swoją Krew

kobieta daje ciało i krew

ale w innym porządku kobieta

może być matką kapłana jak

Matka Boża od której Chrystus

otrzymał ciało i krew

leżę obok Ciebie nagiej i śpiącej

czytając te cudze słowa leżę obok

Ciebie która dałaś mi

swoje Ciało i swoją Krew

której kropelkę odnajduję na języku

czuję ciepło twoich piersi i brzucha

twoje uda obejmują moje biodra

znacząc je krwią leżę obok Ciebie nagiej

i myślę kim jesteś dla mnie

Matką która zrodzi we mnie kapłana?

Jezusem Chrystusem który daje

swoje Ciało i swoją Krew czy kimś

innym równie ważnym jak te Dwie Osoby?

dałaś mi swoje Ciało i swoją Krew

i przyjąłem je jak przyjmuje się Komunię

najgłębiej jak tylko można z największą

radością leżymy teraz obok siebie nadzy oboje

dajemy sobie swoje Ciało i swoją Krew

cieszymy się Obopólną Komunią

przyjmując ją żarliwie jak tylko się da

oboje zachwyceni że tak jest i mniej ważne

kto w nas jest Matką kto kapłanem

wymieniamy się rolami dając i biorąc

obustronnie swoje Ciała i swoje Krwie

nie wiemy jeszcze jak damy na imię

Trzeciej Osobie zrodzonej z naszych Ciał

i naszej Krwi ale wiemy już że dobrze jest

że dobrze nam kiedy przygarniam ręką twoją szyję

i tulę piersi ty obejmujesz udami moje Ciało

znacząc je krwią że dobrze między nami

i jest miejsce dla Osoby Trzeciej która przyjdzie

która z nami śpiewa już swą pieśń własnymi

ustami w naszych Ciałach i w naszej Krwi

(2009)

 

 

 

Poród

poród widziałem tylko w filmach

pierwszy raz kiedy miałem 12 lat

w kinie na jakimś niemieckim obrazie

wydał mi się nieprzyjemny

zamykałem ze strachem oczy

drugi raz w telewizji w węgierskiej

ekranizacji gdzie noworodek

jak źrebak wyskoczył z łona matki

wzbudził mój zachwyt

ukochane kobiece

popękane bolejące

łono wyłaniająca się

posiniała główka dziecka

radość ojca – mniejsza o płeć –

i pokusa by zajrzeć w czeluść

JEJ płci

zająć

mokre

ciemne

ciepłe

i opuszczone miejsce –

kiedy we śnie

podnoszę słuchawkę

by dzwonić do ciebie

pępowina sznura

spływa mi

po ramieniu

Dla życia, nie dla wierszy

byłam dla wierszy może napisać

niema siostra śmierci albo sama śmierć

jesteś dlatego że jesteś dlatego że Bóg

kazał mi zabrać ciebie czerwonemu

księżycowi dał miłość która rodzi nowe

w nas osoby światło drogę na przyszłość

dał ciała które są sobie tak bliskie

że nie raz były jednym w rozkoszy

i w bólu prosiłem: pomóż wstać

pomóż się położyć pomóż się obrócić

pomóż iść i idę czasem miłość zakrzyczą

ludzie ale trzeba porzucić hałas odejść

kawałek popatrzeć za siebie co było dobre

i iść razem tam gdzie światło prowadzi

jesteś dlatego że jesteś jestem dla ciebie

istnieję przez ciebie zrodzony ocalony

w twoich ramionach w twojej krwi

śmierć nie zna krwi własnej tylko cudzą

nie zna bólu zapachu krwi miesięcznej

kościste łono śmierci twoje łono prawdziwe

śmierć nie ma domu swojego dlatego

błąka się po cudzych domach postawił nas Bóg

na swojej drodze i powiedział nie błąkajcie się

jak dwie śmierci tylko budujcie dom

mam te słowa w duszy i obrazy ciebie w zielonej

sukience – w jakiej śmierć nie chodzi

ciebie roześmianą wśród morskich fal i śniegu

karmiącą łabędzie – ratującą od śmierci

ciebie nagą nimfę w jeziornych szuwarach

ciebie błękitną ciebie różową w tłumie w tramwaju

w kuchni czule pochyloną nad krokusem

w pościeli – byłam dla wierszy – a cóż po wierszach

kiedy mówią obrazy – wiersze niech świadczą i służą

innym jesteśmy dla życia pełno w nas nie odkrytego

światła a przed nami zielony słoneczny roześmiany dom

nie targowisko i nie harówa z kosą z jaką śmierć się błąka

(2009)

Cisza (wybór wierszy 1984-2011)

ŚRODULA. ŁOPIANY

Barnabie

Pod domem wystrzeliły łopiany. Wysokie,

Z liśćmi jak plecy, zarastają wszystko,

chowając ludzi i samochody. Żal mi, ale

nie chcę, by ich dojrzałe owoce wczepiały się

w sierść Czorta, bo trudno je wyczesać.

Sierpem ścinam im łodygi, gdzie koszyczki

kwiatów. Po kilku dniach widać nowe pędy –

bezczelnie wysokie i blade, bo dni były

deszczowe i całkiem bez słońca. Znowu ścinam –

teraz przy ziemi, by nie odrosły. Parę dni

i widzę liście świeże jak sałata. Z osłonek

gęstych kwiatów wyglądają ząbki fioletowych

płatków. – Okaleczone łopiany śmieją się,

śpieszą się – jakby na przekór mnie chciały

wydać owoce przed jesienią. Są tak małe, dobrze

schowane, że na każdym z moich paliczków

zmieściłbym po trzy rzepy. Całe rośliny

przypominają teraz karłowate krzewinki, jakie

widziałem na zdjęciach z Syberii – które muszą

korzystać z krótkiego, polarnego lata.

Zastanawiam się, kto mocniejszy? Czy one

nie wygrają? I czy nie dać im spokoju?

 

 

 

ŚRODULA. ŚLIMAKI

Barnabie

Duże winniczki, ładnie

ozdobione, z solniczkami

na grzbietach. I grube, czarne

inne ślimaki, które nie wiem

jak nazwać – a przypominają geny,

lub telefony komórkowe z antenką.

Uginają się pod nimi zjadane

liście łopianów. W deszczu topią się

wszystkie, masowo strącane, w strugach

wody między kamieniami i dołkach ziemi.

Ślizgają się i chrzęszczą na nich buty,

a samochodom zatykają bieżniki opon.

Po co ci pielgrzymi tak mozolnie

wędrują z jednej strony asfaltu

na drugą? Lituję się, podnoszę je

i ciskam z powrotem między łopiany.

I dlaczego wszystkie nie idą w tę samą

stronę? Czy nie ma ziemi świętej, ziemi

obiecanej wspólnego trawnika? Spaceruję

w pogodny dzień i obserwuję jak te nieliczne,

które po wielu godzinach pełzania umknęły

spod kół i butów, wysychają teraz spalone

słońcem na brzegu asfaltu – prawie u kresu

podróży. Dużo tu kolorowego świegotliwego

ptactwa i mimo, że środek miasta, mój pies

goni w nocy lisy.

 

 

 

POGROMCA CYGANÓW

dla Syna

król się nazywał

nie od Chrobrych

a tchórzliwych

targowych króli

autem po wsiach jeździł –

bukinista – zawsze z przyczepą

– mowy Stalina sprzedawał

Jesienina Wasilewską

Mandaliana na pamięć znał

Słowo o Jakubie Szeli

Mądry był Kliszkę całował

Szymborską spotkał

hajtnął się z Re – tą

Żydówką – za złe mu to

w mieście mieli ale ładna

sarna była że dokuczali więc

bił ją nie lubił i Żydów

i Cyganów Połosa starego

na drodze zderzakiem stuknął

zaklejał ludziom zamki i mówił

na onych dzieci ze sobą woził –

straszył że Romy małe dusze

w poetyczne jakieś pijane

odmieniają teścia zaraził

nienawiścią że potem nogę

Kulantemu złamali bo rzekomo

Cygan był ze śledczym do

województwa co tydzień jeździł

to i ze sprawy się wywinął

od składnicy się zaczęło – książki

wyniósł kłódkę urwał do taboru

podrzucił z mszałem od Niepokalanej

Panienki co pół roku wcześniej zaginął

Romy nie czytali to ludzie wiarę dali

naszli z milicją pobili tabor spalili

Kilku poszło siedzieć za Stalina

co z nim? wyniósł się nazwiska

nie zmienił bo króli wszędzie dużo

ludzie dalej Cyganów nie lubią – boją się

a niech się taki całowany przez Kliszkę

albo Tyma znajdzie

 

 

 

18 stopni, dobra pogoda

 

dla Ernesta Wilde

 

Wyjątkowa noc – 18 stopni w środku listopada.

Ciepły, podzwrotnikowy wiatr wieje z internetu,

przekraczając Alpy. Ściera się za granicą z atlantyckim,

chłodnym i wilgotnym powietrzem. Niemcy pod wodą.

Maile nie dochodzą. Włochy toną w lawinie błota.

Szum komputera miesza się z hałasem wiatru.

To takie, trwające wiele set lat noce skłoniły nas,

by przyjść tutaj – daleko od przemocy i romańskich praw.

Szliśmy tam gdzie rosną poziomki i ustępuje zima –

zbieracze szyszek w lesie, i przygód, niezdolni do niewoli –

przekroczyć siebie, przekroczyć z wiatrem wielkie góry.

Listopadowa noc. Pusta pościel – moja i Twoja.

Żaden Bóg nas teraz nie obejmie, jeśli sami siebie

nie obejmiemy, siebie wzajem nie pojmiemy. Dwa ciała

przewracające się z boku na bok, samotne. Moczone deszczem

i łzami. Pękające od gorączki i majaków. Wyżłobienia w nas,

ból kolan, nie dają iść, kiedy byłoby trzeba .

Pod ręką czarne, milczące otoczaki telefonów – jak wygładzone

przez wodę; jakimi łatwo puszczać kaczki i zabijać pobratymców –

w ten sposób wracamy do pierwotnych, ulubionych form, do których

przez miliony lat przyzwyczaiła się nasza ręka. Oba nieme jak konfesjonał.

W TV widać flotylle amerykańskich statków i chrześcijańskich kościołów.

Ich załogi krzyczą do kamer: „Bóg jest z nami”, kiedy z nami,

między nami, akurat Boga nie ma. Tylko krzyż gniecie, jak ekwipunek

na plecach. – Gniecie naturalną miłość. „Bóg jest z nami, Chrystus

w każdej kuli” – i w opłatku – niesie echo przez piasek i Morze Czerwone.

Przed nami sędzia, który nie wie co to inflacja wiary, zgnilizna

obrzędów, w cywilizacji przepisów i procedur. On dzieli krzyżem

małżeństwa i narody, miast prosić do stołu. Sędzia pokoju, sędzia

spokoju gdzieś w Europie, na kolejowej rampie – „W imię Chrystusa!”.

Nie samobójstwo i nie życie. Nie miłość dwojga. Stos ofiarny

z gałązek chrustu, cierpliwie zbierany i zaścielony jak małżeńskie łoże.

Samoofiarowanie – dać ogniowi wiary, spokojnie, każdą komórkę –

świadomie, że będą bolały oboje i ból tutaj marny. Bo pragnienie Boga

jest wolą jego mocy i ciepła – a nie zimnych bogów sztucznych ogni;

wiatrów, drzew i strumieni. Myślę, Ojcze Święty, który ślesz maila

na oczach milionów widzów, żeś jest ojcem dobrego i złego – zdolny

pojąć, ale niezdolny ogarnąć. Parzy wiatr z internetu, od Tatr i Alp.

Pragnienie kobiety jest wzajemnym – w taką noc jak ta.

Język jest suchy i oszczędny. Marzy o wilgotnej pieszczocie.

Myślę o Tobie, czyli o Niej i gorącej herbacie z cytryną. Listopad,

a liście szeleszczą niebezpiecznie jak podpałka i ognik papierosa

w majaczących rękach. Śni mi się pusta pościel Cyryla i Metodego,

którzy nierozważnie błądzą, z płonącym znakiem krzyża nade mną.

Śnisz mi się spocona, chłonna i dobra. Ostatnie moje słowo…

16 listopada 2002 r.

 

 

ZBIEGŁY

Zbiegłem z harcerstwa. Zbiegłem przed awanturą
w domu. Zbiegłem przed czołgami stanu wojennego.
Zbiegłem z wierszy Miłosza i Herberta. Zbiegłem
od Różewicza i z „Medalionów” Nałkowskiej.
Zbiegłem Nowej Fali. Zbiegłem „bruLionowi”,
nie wymieniając nazwisk. I Ginsbergowi. Zbiegłem
ze zbiegów i gett poetyckich. Z okładek magazynów
i pism literackich. Zbiegłem z wystawy
Empik Megastore, gdzie książki rozkładają
jak kurwy, a każda krzyczy: weź mnie. Zbiegłem
od Armaniego i z najnowszego wydania Penthousa.
Jestem zbiegiem z Wronek i Strzelec Opolskich –
naszego Alcatraz i San Quentin. Zbiegłem z aresztów
przy Narutowicza i Teatralnej. Zbiegłem Ewie P. –
sędzi w czerni i asesor Gibaj – feministkom, jedynym
satanistom jakich znam. Zbiegłem patrolom
policyjnym, które chcą byśmy ja i moje wiersze
byli dla nich nieustającym spotkaniem autorskim.
Zbiegłem ich sukom, bo światłami gryzą w oczy,
kiedy piję niebezpieczna wodę mineralną „Ustronianka”.
Zbiegłem z bibliotek w Jaworznie i Mysłowicach – od moich
wierszy płoną serca i regały. I sądy. I prokuratury
Rzeczypospolitej. Zbiegłem z MacDonaldsa,
płacąc rachunek w krzakach, za siatką. Zbiegłem
z kościołów, gdzie codziennie krzyżują Chrystusa,
topią w occie i żółci, opluwając się nawzajem.
Zbiegłem opluty. Zbiegłem do żywego ciała,
od symboli. Zbiegłem od prostytutek i kochanek,
z pobojowiska po małżeństwie. Zbiegłem komornikom
i sprzed kolegium, gdzie wykroczeniem
jest miłość, miłość, miłość do syna, do Barnaby.
Zbiegłem z Liceum Prusa w Sosnowcu. Zbiegłem z Kalinowej,
z Jaworzna, z cuchnącego dworca w Katowicach. Zbiegłem
od Timajosa i ze Sparty, od hedonistów. Zbiegłem z Manifestu
Komunistycznego i kółka Towiańskiego. Zbiegłem
z Manifestu Lipcowego. Zbiegłem Soso i rabbi Glempowi.
Jaruzelskiemu i nowej europejskiej demokracji – opłotkami.
Jestem zbiegiem. Zbiegłem się w ścieg. W bliznę.
Zbiegłem z miejsc, gdzie mowa trawą, a marzy się
jedynie po grzybkach i szkoleniach. Zbiegłem akwizycji
i przed poborem do wojska. Zbiegłem sprzed sklepu
z alkoholem. Zbiegłem. Jestem zbiegiem. Jestem
zbiegiem. Jestem zbiegiem. Piszę wiersze. Zbiegam
ze wzgórza – na łąkę w dolinie, gdzie kwitną krokusy
i strumień od zawsze wypłakuje agaty. Zbiegam z Czortem,
psem, który zewsząd zbiega ze mną i wybiega z moich
wierszy do Ciebie. Zbiegam z Tobą na stawy i bagry.
Przytul mnie. Przytul zbiega. Przytul. Przytul nago.

Lola!

 

 

Lament, albo pustka przed Bożym Narodzeniem

(Ali i Barnabie)

1.

Bez miłości nie można żyć. Bez jedzenia nie można żyć.

Bez miłości, bez jedzenia nie można żyć. Bez miłości.

więc i bez jedzenia. Bez miłości więc i bez Ali nie.

Więc dlaczego jeść bez Ali? Dlaczego spożywać w

samotności? Dlaczego jeść – bez miłości? Dlaczego jeść–

udając że jem? Dlaczego jeść nie będąc kochanym?

Są moje urodziny – trzecie, czwarte, bez Ali – kiedy jem

bez miłości, bez smaku. Więc dlaczego by nie jeść?

Mam jeść bez smaku, po kawałku, żując bez chęci i prawdy?

– Bo prawda jest we wspólnym jedzeniu. Prawda jest

w miłości. Prawda jest we wspólnym posiłku.

2.

Moje urodziny – bez prawdy,

bez miłości, bez posiłku –

bo jest jedzenie, które nie posila.

Więc dlaczego jeść? Dlaczego by

nie jeść? Jedzenie – które nie

posila? Więc dlaczego by nie jeść?

Dlaczego jeść – znosząc post

bez nadziei? Dlaczego by nie post

– skoro bez miłości, bez jedzenia?

– Dokąd Ala przyjdzie

z miłością i posiłkiem.

z jedzeniem. Kiedy tak siąpi

nikomu nie chce się jeść.

To nie czas miłości i czas jedzenia –

grudzień kiedy śpią niedźwiedź i borsuk.

– Czas postu. Więc dlaczego by

nie jeść – skoro cztery lata

jem bez posilenia. Dlaczego by

nie jeść – dokąd Ala przyjdzie?

Nie poda – miłości i posiłku, posilenia

w jedzeniu. Nie jeść dokąd nie przyjdzie,

do Bożego Narodzenia w niej.

Nawet jeśliby nie przyszła.

Dlaczego jeść i dlaczego by

nie jeść? Do Bożego Narodzenia,

albo i dłużej. Dokąd… Był sierpień –

ślub, aż po jego wypełnienie.

3.

Poniżony – poniżam się

bardziej. Nie przystoi

spać tam, gdzie miejsce

dla dwojga. Nie przystoi

jeść samemu, więc śpię

obok i niżej. Nie przystoi

spać tam – gdzie miejsce

dla syna. Nie przystoi spać,

gdzie miejsce na poczęcie

– nie przystoi spać samemu.

Odsunięty – odsuwam się

jeszcze bardziej od

tych miejsc. Nie przystoi noc

niekochanym. Jak dzień

nie przystoi. Nie przystoi

jeść, nie przystoi spać,

nie przystoi ścielić.

Nie przystoi dzień, nie

przystoi noc – nie przystoi

radość niekochanym.

Poniżony – śpię tam,

gdzie nie przystoi kochanym.

Każdy kawałek podłogi

może być do spania.

4.

Są moje urodziny – będzie

Boże Narodzenie w Ali

kiedy przyjdzie do mnie.

Wierzę. Jak w to wierzyć,

kiedy i to nie przystoi

5.

Nie przystoi pisać, bo

nie przystoi metafora.

Nie przystoi piękno niekochanym.

Nie przystoją bunt i złość bez Ali.

Nie przystoją troska, walka.

Nie przystoją rymy

i werble.. Nie przystoją wysiłki

i ozdoby. Nic nie zdobi –

pozbawione miłości. Nawet płacz.

Po miłości – bez miłości się

nie płacze. Nie czeka.

Chyba że bez miłości, bez

jedzenia. Na Boże Narodzenie –

w niej.

6.

Nie przystoi wspominać

wielkich, ani małych.

Nikogo jeśli miłości nie ma.

Nie wspomina się jedzenia,

ani smaku miłości Żony. Nie przystoi

poprawiać wiersze. Bo nie przystoi

wyobraźnia bez miłości,

bez Ali. Nie przystoi muzyka,

ani brak muzyki. Nie przystoi bez Ali.

Nie przystoi ciepło – bez ciepła

miłości. Dlatego okna nie uszczelnione –

nie przystoi uszczelniać

bez miłości. – Jeść przy pustym stole.

– Sam stół nie przystoi – wyniesiony

nad podłogę. Uszczelniać

i zastawiać stół można na

Boże Narodzenie – w Ali,

kiedy przyjdzie. Nie przystoi

mieć potrzeby – kiedy nie ma

potrzeb bez miłości. Nie

przystoi jeść i myśleć

o jedzeniu, spaniu bez miłości.

7.

Jest jeden posiłek. Jest

jedna ręka – z której mogę

brać – nie przystoi

o tym myśleć. Myślenie

o niczym innym – jak o

niejedzeniu, nie kochaniu,

Bożym Narodzeniu – które

nastąpi kiedy przyjdzie Ala,

nie przystoi. Jest jeden

posiłek, który mogę jeść

– z jednej ręki. Jest jedno

Boże Narodzenie, które

nastąpi kiedy Ala przyjdzie.

Jest jedna miłość, która

zdobyć może – kiedy

przyjdzie. – Nie ma

Narodzenia, nie ma jedzenia

– bez przyjścia, bez posiłku,

danego z miłości.

Ropa wylewa się z ran

i kłamstwo brudzi każdy posiłek.

Ropa wylewa się z ran – niemożliwy

jest żaden posiłek. Aż przyjdzie Ala.

Aż przyjdzie Boże Narodzenie, 

przyjdzie miłość, Ala przyniesie i da

z ręki jeść, spać.

 

 

 

 

WSPÓLNE FOTOGRAFIE

1.

Rozwieszam pieluchy. Pamiętam, jak

pierwszy raz poplamiliśmy z Alą

prześcieradło. Wypłukałem je i powiesiłem

na tym samym sznurze. Jacyś zdziwieni

sąsiedzi przyglądali się temu z drugiego

balkonu. – Było to w końcu nasze

wspólne zwycięstwo…

2.

Ala jest w drugim miesiącu połogu.

Teściowa ostrzega ją, by pilnowała

przede mną dziecko – bo podobno

mogę mu coś złego zrobić. „Wszyscy

mężczyźni tacy są” – paple, kiedy mnie

nie ma. Ala mówi mi o tym, a ja uspokajam

ją. Powtarzamy sobie, że to żart w złym

guście, nic takiego, ale już mamy czym

się martwić.

3.

Śniadanie. Modlę się nad talerzem

z manną. Ala próbuje przystawić Barnabę

do piersi. Mały tarmosi rączkami sutek

i odwraca buzię. Patrzę na nich,

a iskierka na mnie zerka. Chyba myślimy

o tym samym – jak zamienić się miejscami?

4.

Kiedy byliśmy w ciąży – Ala nosiła –

bała się, że pies będzie zazdrosny

o dziecko. Jednak odkąd podotykali

się nosami, Czort przynosi Barnabie

wszystkie zabawki wyrzucane z łóżeczka.

Pies prawie oszalał – na spacerach

przegania inne psy, które podejdą

za blisko i ogląda się za kobietami

z wózkami.

5.

Teściowie poszli sobie. Ala może

wreszcie połasić się. – Staje przede mną,

unosi koszulę i drażni sutkami moje usta

i nos. Piersi ma ciepłe i nabrzmiałe.

Zaczynam ssać, naśladując Barnabę.

Teraz rozchyla się i wsuwa moją dłoń

sobie między uda. Mruczy, przytula się

i głaszcze mnie po głowie. A ja ssię

i masuję. Codzienna przyjemność

ściągania resztek pokarmu – by jutro

nie było zastoin. Rytuał, który mógłby

wiecznie trwać.

6.

Ala karmi Barnabę leżąc na boku.

Kładę się z głową u jej pępka

i wsuwam między nich – powoli,

by nie przeszkadzać dziecku.

Przyglądam się, a potem przystawiam

do drugiej, wolnej piersi. Kiedy

Barnaba kończy, równo obdzielam

całusami tłusty policzek syna

i pomięty sutek Żony. Śmiejemy się –

Ala mówi, że czuje się z nami jak

wilczyca. Rzymu raczej nie założymy,

ale kto wie…

7.

Barnabę i mnie zafascynował księżyc.

Gapimy się w niego co wieczór

jak najęci. Ala twierdzi, że dużo go

w moich wierszach i martwi się.

8.

Do kiedy Ala karmiła tylko piersią,

oboje z Barnabą pachnieli tak samo.

Teraz Barnaba ma już swój zapach.

Ala mówi, że pachnie mną. Przeczę

i kręcę głową, a trochę jestem z tego

dumny. A na wszelki wypadek myjemy

się z dzieckiem dokładniej, bo też nie jestem

pewien o co Jej chodzi.

9.

Czytam książkę o historii Ameryki,

Ala gaworzy z Barnabą. Trudno się

skupić. Odkładam książkę i ze śmiechem

dołączam do nich. Mówię Ali, że łatwiej

byłoby Barnabie pogadać z jakimś małym Inką

i opowiedzieć wszystko, niż nam czytać.

– Ależ On się rozwija! A co z konkwistą? –

poważnieje Ala.

10.

ALA CZESZE PSA.

JA CZESZĘ ALĘ.

BARNABA ŚPI –

ISKA GWIAZDY.