

https://sdp.pl/w-obronie-dziennikarzy-konferencja-cmwp-sdp/
96 krzeseł i róż (fragment poematu)
Pamięci ofiar katastrofy w Smoleńsku
Motto:
najokrutniejszy miesiąc to kwiecień
na przykład wtorek 9 kwietnia 1940
Wielka Sobota lub sobota 10 kwietnia 2010
1.
z obrazu Matejki wychodzi Stańczyk
patrzy na szczątki pod Smoleńskiem
i nasłuchuje wieści spod Orszy
wygląda awangardy (przedniej straży)
hetmana Ostrogskiego
która może nadejść od strony Katynia
Gniezdowa lub królewskiego Witebska
zaciężnej jazdy starosty Świerczowskiego
wojsk Herkulesa Radziwiłła
czyja krew barwi wody Dniepru – pyta
dokąd ona płynie? co przyniesie
jak skończę mój śpiew?
wszędzie smród palonej gumy i ludzkich ciał
porozrzucane krzesła fotele i pióra
husarskich skrzydeł dymią wielkie gondole
silników słychać przekleństwa po rosyjsku
i wystrzały biją dzwony Soboru
Zaśnięcia Matki Bożej
i Kościoła Niepokalanego Poczęcia
zamknięta klamra życia kobiety
od poczęcia do zaśnięcia
pędzi gdzieś na koniu oszalały Wasyl
Matka Boża przysnęła a jej synowie i córki
dzieci Wisły i Bugu Dniepru i Dźwiny
leżą w błocie śnięte jak ryby
strącone gradem połamane nogi
krzeseł foteli końskie nogi i obcięte ręce
i głowa gdańskiej tramwajarki żółte forsycje
i tatarskie siodła pylą brzozy a we mgle
czuwają anioły Marka Segala
kto je tu przyniósł? kto je tu przywiódł?
wszyscy ukrzesłowieni
wypadnięci z krzeseł
jeszcze nie wskrzeszeni
a ich liczba dziewięćdziesiąt sześć
zasnęła Maria srogi Iwan zbiera relikwie
obcięty palec ze ślubną obrączką
zegarki telefony karty kredytowe
złote i srebrne krzyżyki medaliki
jak sroka gromadzi budulec na polski ołtarz
w tajdze w tundrze moskiewskim mieszkaniu
96 róż ofiarowanych Maryi
idzie przez las 96 krzeseł
na jednym z nich marynarka Lecha dzwoni
telefon od brata dzwonią dzwony dzyń dzyń dzwonią
wszystkie telefony jak dobrze nastrojony klawesyn
Das Wohltemperierte Klavier Die Kunst der Fuge
lecą pióra i snują się dymy kroczą obcięte blachą
nogi turlają się głowy i korpusy dziś Gruzja jutro
Ukraina a pojutrze Litwa i Łotwa ale teraz my
z daleka nie widać czy to maki czy
Upadły anioł Marka cały we krwi
jak samolot ma spaść
to spadnie
nawet najnowocześniejszy
to chyba Krzysztof Wassermann jego głos
z prędkością dźwięku dwa razy okrążył Ziemię
zanim tu dotarł i spadł Białe ukrzyżowanie
tulą się zakochani nad Smoleńskiem
nad Witebskiem nad Katyniem polegli podstępnie
na szachownicy pól i łąk szachownicy biało czerwonej
błogosławi im pobożny Jan Ordo Clericorum
Regularium Pauperum Matris Dei Scholarum Piarum
błogosławi ksiądz Zdzisław postulator księdza Jerzego
błogosławi ksiądz Roman razem z całym chórem
Laudate Dominum:
Wieczorem, gdy było zimno,
Upadek Adama był ogłoszony
Wieczorem Odkupiciel pociągnął go w otchłań
Wieczorem gołąbek powrócił
niosąc w dziobie listek oliwki
Wspaniały czasie! Wieczorna godzino!
Pokój z Bogiem właśnie teraz został uczyniony
[…]
6. [zakończenie poematu]
sobota umyte okna w domu Jadwigi
na stole świąteczny biały obrus
na którym spoczęły wierzbowe kotki
w wazonie bazie na talerzyku kawałek
wielkanocnej babki która czeka
na powrót synów matka patrzy
na wiosenne modre i turkusowe
groźne niebo gdzie trwa liturgia
światła i wody nasłuchuje co przyniesie
wschodni wiatr szepcząc linijkę wiersza
drży ojczyzny pogięta kołyska
W utworze wykorzystano fragmenty „Pasji według świętego Mateusza” Jana Sebastiana Bacha w tłumaczeniu o. Juliana M. Śmierciaka OFM, cytat z „Ziemi jałowej” T. S. Eliota, cytaty wierszy T. Różewicza, T. Gajcego, Bułata Okudżawy i tytuły obrazów Marca Chagalla, który urodził się niedaleko Witebska. Antologia smoleńska
Więcej grobów już kopał nie będę dla Feliksa Netza Tam idziemy, w głąb lasu. W głąb siebie. W głąb obolałych wspomnień - rozstań, razów, zniewag, utraconych nadziei. Tam nam dadzą spokój - w głębi lasu. Przestaną bić. Mówią, że Boga nie ma, więc dlaczego tam nas prowadzą? Żeby On nie widział, czy żeby pokazać pustkę tej głębi. Tam będziemy kopać. Kopać w ziemi i kopać w sobie pod lufami karabinów, połamanymi palcami i powykręcanymi rękami, cyklopi z jednym okiem. Będziemy chować nasze wszy - naszych jedynych świadków i nasze łachy w płytkiej, ciepłej, leśnej ziemi. To dziwne kopać grób dla siebie. To jak kopać grób dla matki, która już nie wstanie i nie powie: koszulę ci synu wyprasowałam. Jak kopać grób dla córki, która więcej nie obejmie cię za szyję, dla syna, który z nikim już się na podwórku nie pobije, nie skaleczy kolana. A przecież tyle żeśmy już grobów wykopali, że kopanie zdaje się czymś powszednim. Grobów które mają imiona i które imion nie mają. Tydzień po tygodniu, dzień po dniu kopaliśmy: pod Katyniem, na Syberii, pod Lenino, w hrubieszowskich lasach, w gruzach które kiedyś były miastem, na tysiącach łączek. Myśmy kopali, a oni UB-ijali buciorami przysypaną ziemię. UB-ijali tak mocno, by połamać te kości, których nie połamali, aby nie sterczały z ziemi jak krzyże. To dziwne kopać grób dla siebie, z myślą, że oni te kości jeszcze UB-iją i wtedy przestaną nas boleć. Że nikt ich nie odkopie. Że tu kiedyś będzie plac zabaw z karuzelą, albo nowa huta, albo tylko bobry będą się modliły pośród kości naszych. Mienią się dla nas czerwone liście dębów, pożółkłe olch, tną komary i muszki - jakby przypomnieć chciały o zwykłym rytmie dnia. Ale za chwilę wezmą nas na muszki, odczytają nasze imiona: Tadeusz Bejt, Leon Knyrewicz, Władysław Kielim, Wacław Alchimowicz, Witold Pilecki, Maria Szelągowska. Potem sierżant Śmietański postawi kołnierz i pośród polskich i rosyjskich przekleństw wyda komendę. I przytuli nas ciepła, wilgotna - jak brzuch matki - leśna ziemia. A oni będą UB-ijali. Zastanawiam się, czy najpierw usłyszę huk wystrzału, czy poczuję szarpnięcie kuli, którą i tak zabiorę. To zaszczyt kopać grób dla siebie i jedyna nadzieja - myśl, że więcej grobów już kopał nie będę.
Wiersz o zabiciu doktora K.
1.
i rozjechali się przyjaciele z Lublina –
sierżant Władysław Wolsztajn i strażnik Bernard
Szwarc do Białegostoku sierżant Salomon Morel
do więzienia w Tarnobrzegu plutonowy Franciszek
Lewin – do więzienia w Siedlcach strażnik Giterman
Leon i sierżant Józef Ruchelsman do Białej Podlaskiej
uczyć polskich bandytów miłości do nowej ojczyzny
pięścią pałką prętem nogą od stołka wbijaną między pośladki
wodą w zalanej zimą piwnicy kulą w tył głowy śpiewem
Die Fahne hoch! Die Reihen fest geschlossen!
Zum letzten Mal wird nun Appell geblasen! – uczył Morel
śpiewać skoczne piosenki w Obozie Zgoda na wszystko
była zgoda na wszy na głód na dur plamisty na śmierć
na gwałt pogrzebaczem uczył Morel śpiewać w Tarnobrzegu
w Świętochłowicach w Jaworznie Chorągiew wznieś!
Szeregi mocno zwarte! Już trąbka gra, to apel nasz ostatni!
śpiewa z Morelem dziesięć tysięcy małych polskich bandytów
ujętych na gorącym uczynku gdy roznosili i rozklejali reakcyjne
ulotki ze słowami Ojcze nasz który jesteś w niebie lub
błogosławionaś Ty między niewiastami obrażając socjalistyczną
ojczyznę która ich przecież karmiła paszą pieśnią pięścią
Morel twardy był i nieustępliwy daleko zaszedł aż do Ziemi Świętej
zawdzięczał to pracy własnych rąk ciężkich butów za ciężkich
na jego słabe nogi zerwane ścięgna od wymierzanych kopniaków
odpocząć też musiał podleczyć się zajechał więc do Kielc z wizytą
do specjalisty doktora K. długo rozmawiali o cierpieniach
Morela zanim wyjechał Polacy myśleli że doktor donosi
no to go zabili wredni polscy bandyci Chorągiew wznieś!
Szeregi mocno zwarte! Już trąbka gra, to apel nasz ostatni!
Do boju gotów jest już każdy z nas! uczy Morel śpiewać
A jacy to źli ludzie mieszczanie kielczanie drżą usta Michnika
czytającego wiersz oni wciąż swoje Ojcze który jesteś w niebie
Boże coś Polskę
2. Post scriptum
a Polska to w tej chwili dwie kobiety – matka i piętnastoletnia
córka które Izaak Stolzman każe zgwałcić dwóm enkawudzistom
by rozciąć im nożem pochwy jak brzuchy ryb i dobić
rozpalonym do czerwoności prętem a ich krzyk był krzykiem
Polski jaki chciał słyszeć Stolzman krzykiem Abla którym chciał przerazić
Boga Boże coś Polskę więc trzeba innej kobiecie innemu dziecku zdjąć
krzyż przed powieszeniem na łańcuszku z tego krzyża tryska krew Izaak
Stolzman przeciera twarz przeciera oczy by w lustrze zobaczyć Zdzisława K.
Miłość Sławka Matusza ma ciało, a właściwie ciała. Ukochanej żony, jego samego i ich cierpiącego syna Jasia. Tomik „za Tobą klucze gęsi i łabędzi” to celebracja posiadania ciała. Tego w uniesieniu, ekstazie, ale też w cierpieniu, boleści. Podczas lektury odsłaniają się kolejne obszary ciała, a czytelnik znajduje się w samym centrum tak intymnego wydarzenia jakim jest kochanie się. Kto zapomniał jaką moc posiadają wargi, piersi, dłonie, brzuch, oczy, niech się uczy z tych wierszy. Matusz podkreśla, że wyjątkowy sens miłości nadaje małżeństwo. „Ciało innej kobiety/jest ciałem/obcym” – pisze i ma rację. Bo nie tylko serce, ale rozum i wola biorą też udział w miłości.
Barbara Gruszka-Zych
Opłatek
łamiemy się opłatkiem
tu jest serce Pana Jezusa
Iwonki
Jasia i moje mówi mi
jakiś wewnętrzny głos
zdejmuję okruszek
z kącików ust Iwonki
by nie upadł na ziemię
Sól
przywieźli nam zamówiony
worek różowej soli kłodawskiej
aż pięćdziesiąt kilo
piękne wielkie różowe i białe
kryształy wcześniej nigdy
nie oglądane ludzkimi oczami
i co my z tą solą będziemy robili –
pyta Iwona – do końca życia
nam jej starczy a nie zepsuje się?
będziemy używali jej do wszystkiego –
odpowiadam – do jedzenia, inhalacji
nacierania ta sól ma dwieście pięćdziesiąt
milionów lat i nie zepsuła się
oboje liżemy i smakujemy główki soli
i już myślimy o wspólnej kąpieli
(Iwona pyta: a natrzesz mi solą piersi?)
Morwy
granatowe i słodkie
spadają jak krople letniego
deszczu plamią usta Jasia
i bluzkę Iwony na piersi wielkie
jak nabrzmiałe sutki Żony
zbieram je do miseczki
wieczorem po kolacji
będziemy się nimi dzielili
[morwami i sutkami]
Wiersz dla Jasia
(i dla Iwony)
liczymy z Jasiem
jeden spacer to około
pięciu kilometrów
przez sześć lat byliśmy
na tysiącu spacerach
tysiąc cudownych dni
w słońcu deszczu śniegu
mrozie pchałem wózek
z Jasiem tam gdzie on
pokazywał (porażenie
mózgowe astma śliczny
uśmiech uwielbia czytać atlasy)
liczymy w sumie to pięć
tysięcy kilometrów kawał
drogi przebyliśmy Jasiu
zastanawia się gdzie doszliśmy
pokazuje palcem na mapie
Karaczi w Pakistanie a potem
Amritsar w Zachodnich Indiach
u bram miasta witają nas przyjaźni
Sikhowie kierujemy się
do Złotej Świątyni pokłonić się
Bogu idziemy obmyć stopy
w Jeziorze Nieśmiertelności
Jasiu na oiomie
wygląda jak kosmonauta
owinięty rurkami kablami
otoczony różnym migającym
i pulsującym w mroku sprzętem
stoję obok Iwony
łkam i modlę się
oby wrócił
z tej podróży
żeby nie spłonął przy
wejściu do atmosfery
bądź ostrożny
Jasiu!
wracając do nas
żywych
Jasiu w moim sercu
żegluje
prawdziwy Jonasz
z niego
a Jonasz
to po hebrajsku
gołąb
kiedy sztorm ucichnie
delikatnie położę go na łonie
Iwonie
Matka Boska
chowamy się przed
strugami deszczu
pod jedynym drzewem
Jasiu na wózku inwalidzkim
przykryty brezentem wygląda
jak przydrożna kapliczka
obok mnie przytulona
zmoknięta Matka Boska
Arka
na arce Jasiu
i rudo-biały pies
Krecik wypatruje
burz i sztormów
w oddali
pchamy z Iwoną
przez łąki tę arkę
na lewo maki
na prawo maki
na lewo śnieg
na prawo deszcz
Wiersz na rocznicę ślubu
1.
Iwona
Paluch
Boży
brutalnie
obcięty zamknięty
w mojej dłoni
podnoszę go
do ust całuję
poduszkę
by więcej
nie krwawił
jego ślad
na czole moim i Jasia
2.
mił-
ość
ukłucie w lewy bok
dlatego boli
kiedy śpisz
zasłaniasz mi ranę
wilgotnym
udem
23 kwietnia 2021
Łączka
za chwilę posypią się
do tego dołu nasze ciała
do wilczego dołu
będziemy leżeli
kobieta na mężczyźnie
mężczyzna na kobiecie
a pod nami nasze
dzieci jej kolano wgniecie
moje krocze moje kolano
zmiażdży jej policzek
przepraszam cię Marysiu
a oni będą ubijali
brata na siostrze
ojca na córce
przepraszamy cię Boże
za te grzechy
niechciane
Tabliczka
dla Anny Komorowskiej
dzisiaj nie wiem jak dziękować
za te czekoladki które przynosił
ojciec ostatniego dnia każdego
miesiąca – inne dzieci z zazdrością
tylko patrzyły – bo bieda była
a ojciec miesiąc w miesiąc
ku naszej uciesze z siostrą
nie mogłyśmy się doczekać
tej nagrody za wkład w rozwój
socjalistycznej ojczyzny dziś
mi tak nie smakuje – znalazłam
w rzeczach po nim tabliczkę
mlecznej – rok produkcji zatarty
i legitymację służbową nie wiem
jak ją otworzyć nie mam
pojęcia ile kostek w niej
przypadało na jeden wybity
ząb lub połamany palec czy
świąteczny prosiak nie był
czasem nagrodą za strzał w tył
głowy w piwnicy na Szucha
– nie wiem z kim powinnam się
nią połamać albo komu odesłać
jak szukać tych dzieci które
nie miały tak dobrych ojców
co im powiedzieć
Dla Przemka Dakowicza
korzeń w czaszce tkwił
w czaszce korzeń tkwił
w miednicy nornik
znalazł mieszkanie
a w ciemności świecidło –
nieśmiertelnik z kieszeni
guzik na strzępku munduru
który chroni przed okiem
i mrozem
Oficer
lubił poezję i poetów
rozmawiać z nimi
zwłaszcza gdy wisieli
na haku donosu pętli nadziei
lubił metafory
poskręcane w stawach
wystające przez skórę
nagie piszczele liryki
(inf. od TW Andrzej
nr ewidencyjny 56772)
Bohdan Matusz
Lasy pod Huszlewem,
Hrubieszowem, Magnuszewo,
aresztowanie w Kościerzynie
przez UB, potem ucieczka
do Gdańska. By nie trafić
na łączkę
trzeba było często
zmieniać mieszkanie.
W Elblągu go dopadli, w piwnicy.
Obyło się bez jednego wystrzału.
Żona Julia rano umyła ciało i wyprała
ubranie, by chłopcy nie widzieli.
Milicjant, który pchnął nożem,
kilka dni później powiesił się.
Nazajutrz
Coś we mnie pękło. Straciłem kierunek.
Nie wiem jak pokonać listopad, przebrnąć
przez grudzień. Opadające liście przynoszą
złe wieści. Zimno w domu. Kaleczą mnie
języki ludzi którzy mieli mnie kochać.
Nie wiem gdzie jest Polska. Przyszłość
myli mi się z przeszłością. Patrzę w
przyszłość i widzę przeszłość. Patrzę
w przeszłość i widzę przyszłość.
Przyjaciele odchodzą, zamiast przychodzić.
Patrzę jak ludzie tańczą w Kutnie
wokół tego miejsca, gdzie upadł człowiek.
Powietrze jest jak narkotyk. Ktoś
wyciągnął karton z napisem: uczcie się
tańczyć, uczcie się tańczyć. Nie wiem,
gdzie jest Polska. Nie wiem z kim tańczyć,
komu tańczyć, co tańczyć. Kto ma mnie
uczyć tańczyć. I dlaczego mam tańczyć.
Polska w szybkim locie z czwartego piętra.
Wszystko tańczy. Wszyscy tańczą. Miasto
płaskie jak zegarek. Tańczą wskazówki.
Tańczą wytyczne i dyrektywy. Nic nie idzie
do pionu. Miasto rozlewa się jak zegarek
i powoli ścieka. Tańczą płomienie i ratownicy
w czerwonych uniformach. Tańczą niebiescy
aniołowie z wielkimi rewolwerami w kaburach.
Liżą mnie ich języki, liżą tak, jak zlizuje się krew,
jak zlizuje się kokainę, jak zlizuje się wódkę
z blatu stołu. Liżą to, co we mnie pękło,
moje chore ciało. A oni liżą. Liżą i tańczą.
pamięci Artura Fryza
15 listopada 2013
po czym poznać że to Polska
po rozbitych butelkach
walających się na trawnikach
pułapkach dla dziecięcych stóp
i psich łap po puszkach
wyssanych do ostatniej kropli
_piętrzących się jak ciała
śniętych ryb po oddechach
zmęczonych mężczyzn
cuchnących machmolem –
to ich brudna wolność
po dziewczynach które
zazdroszczą kosmetyków
i ciuchów innym dziewczynom
stojącym przy drodze
_po minach polityków
które wyglądają jak znoszone
trampki Roberta Korzeniowskiego
jakie dał papieżowi
po hasłach wyborczych żywcem
wyjętych z reklam piwa – im
więcej czytasz i słuchasz
tym bardziej jesteś narąbany
i nie chce ci się wstawać
z chodnika po ławicach samochodów
mknących jak piranie po
kościołach które Matka Boska
opuściła uciekając przed Piłatem
i bezpieką po języku w którym
Kurwa jest imieniem najbardziej
szanowanej powszechnie
czczonej świętej po kebabach
i burgerach których resztki
przyklejają się do butów i są
pokarmem dla bezdomnych i gołębi
po kryjówkach w lasach i zaroślach
opuszczonych przez wyklętych
w których odpoczywają szare
worki śmieci po blaszanych
biedronkach które obsiadły
wszystkie osiedla po biało czerwonej
na której ktoś napisał tłustą szminką
dumny ze swojego języka i love you
Donald a ktoś inny dopisał go go
Tomasz Adamek lewym prostym go go
nocą przechadza się tu sierp księżyca
i kosą łatwo dostać
Boże Ciało
– a boli
Dlaczego Didache
bo czuję się zagrożony
bo tracę wiarę a może
już ją utraciłem zarażony
pustką nihilizmem
bo mi się rozpada rodzina
społeczność w której żyję
bo za dużo piję bo nie zadowala
mnie życie seksualne ani posiadanie –
pieniędzy wielu kobiet
dużej biblioteki moja sława
i niesława bo lekarz podejrzewa
u mnie raka płuc a medycyna
obiecuje mi chemioterapię
albo wycięcie płata lewego
płuca z perspektywą że nie przeżyję
roku najpewniej umrę przed upływem
pięciu lat bo nie rozumiem tej miłości
dla której Bóg chce mnie zabrać do siebie
ku rozpaczy tych których kocham
i którzy mnie kochają bo ponad rok temu
umarł mój przyjaciel i do dzisiaj
nie dał znać jak tam jest bo chcę
pochować sam swojego psa a nie
skazywać go na rozpacz i tułaczkę
bo pod budką z piwem i obnażonymi panienkami
widzę smutnych rewolucjonistów agitatorów –
Adama Zagajewskiego i Tomasza Jastruna wzywających
na pomoc Karola Gustawa i rosyjskie czołgi –
bo szukam odpowiedzi na pytania tak głośne
jak krople deszczu na parapecie w Auschwitz
bo Nietzsche powiedział że Bóg umarł
a nie znał Didache bo czuję się bratem
Katrin Himmler i Nicolasa Franka
i wiem że modlić się za nich nie muszę
a nie rozumiem Moniki Jaruzelskiej pośród
kości naszych wieszanych na hakach
osiedlowych marketów rzuconych na ladę
zawijanych w gazetę z napisem PZPR siłą
przewodnią narodu przesiąkniętą krwią
ze Starobielska Ostaszkowa polskich marców
grudniów kwietniów – bo naiwny i czysty
w swoich intencjach może dowiem się czegoś –
to jak powtórny chrzest obmycie zanurzenie
w wodzie żywej bez bałwochwalstwa
piętna inkwizycji fałszu zwątpienia
Matko
dla Natalii Przybysz
dlaczego zabiłaś naszą siostrę
dlaczego zabiłaś naszego brata
przecież miejsca w domu
wystarczyłoby dla pięciorga
dlaczego zabiłaś naszą siostrę
dlaczego zabiłaś naszego brata
mogłaś nas zabić mnie zabić by
zrobić miejsce dla nienarodzonego
dlaczego zabiłaś naszą siostrę
dlaczego zabiłaś naszego brata
przecież Chrystus umarł już za niego
a teraz wcielił się i umarł z woli Piłata
dlaczego zabiłaś naszą siostrę
przecież wszyscy poszlibyśmy
na śmierć dla niej dlaczego
rzuciłaś ciało naszej siostry brata
do chlewa do korytka na pożarcie
świniom idź teraz prosić na klęczkach
świnie by je oddały gdybym była trzecią
osobą moje ciało też byś im rzuciła
matko dlaczego rzuciłaś kości naszej
siostry brata psom na pożarcie idź
teraz na klęczkach prosić psy by oddały
kości jeszcze nieogryzione nienarodzone
matko dlaczego nie płaczą teraz
z nami nasz brat nasza siostra a płaczą
i wyją psy i świnie którym rzuciłaś
ich ciało i kości matko dlaczego
ty nie płaczesz – rzuciłaś
ciałem naszej siostry brata o ścianę
a potem nastąpiła cisza taki spokój
dlaczego ściany płaczą a ty nie płaczesz
śpiewasz matko
masz usta we krwi
spuchnięty czarny od krwi
mikrofon zamiast języka
Matka Boska
z Göbekli Tepe Matka
Boska z Nevalı Çori
Matka Boska z Çatalhöyük
patrzą na Ciebie
List do bezimiennego artysty
z jaskini Chauvet sprzed 32 tysięcy lat
dla Wojciecha Kassa
drogi przyjacielu nie wiem co byś
powiedział gdybyśmy mogli usiąść
razem napić się się pogadać jak byś
mnie powitał ale cieszę się że nasze
dłonie spotykają się po latach
moje dłonie z czerwonymi śladami
twoich dłoni że mogę czytać twoje linie
papilarne jak list od ciebie że chciałeś
pokazać mi swoje piękne konie i dwa groźne
jaskiniowe lwy nosorożce i żubry w pełnym biegu
szare mamuty nie wiem w jakim języku mówiłeś
jakie nosiłeś imię w jakiego boga wierzyłeś
ale mógłbym się od ciebie uczyć w śniegu
i lodzie pełnego miłości spojrzenia długiej
precyzyjnej kreski ciągniętej przez całą ścianę
w ciemnościach w bladym świetle pochodni
czci z jaką kładłeś czaszkę niedźwiedzia
na półce skalnej który przyszedł oglądać
twoje prace cierpliwości z jaką pokryłeś
kalcytem kości orła przyniesionego przez
wodę zazdroszczę ci przyjacielu zapewne
nie było wtedy pojęcia Europy ani telewizji
mogłeś wędrować śladami zwierząt nie bacząc
na granice nie licząc się z modą krytyką
i rynkiem co ci druhu przyświecało?
dusze zmarłych zwierząt? chciałeś zostawić
coś potomnym? zachować obraz zimnego
a jednak pięknego świata w którym żyłeś?
dla kogo? dla mnie skąd wiedziałeś że
trzydzieści tysięcy lat później będę podziwiał
co stworzyłeś? jak sobie mnie wyobrażałeś?
wysoki jak ty z elektroniczną włócznią artysta
jak mam ci odpisać? jak sprawić by odpowiedź
dotarła do ciebie trzydzieści tysięcy lat wstecz?
w przód? dlaczego spóźniłem się na spotkanie
twój wernisaż? kto na nim był? twoja kobieta
którą uwieczniłeś taką jaką ją posiadłeś?
zwierzęta których kości leżą teraz pod szkłem
kalcytu? kto jeszcze czyje dusze tu mieszkają?
czyje oddechy osiadły na ścianach?
* * *
we mgle się znajdziecie
nie w jasności ale we mgle
kiedy nieśmiałe słońce wstaje
i widać nie tylko krople rosy
ale i te małe byty
podczepione nici blade plamki
budzące się do życia
i układające się do snu
wtedy wyjdziecie sobie naprzeciw
we mgle się znajdziecie
nie w jasności ale we mgle
w całkowitej ciemności
podacie sobie ręce
kiedy nie migocą gwiazdy
świetliki wytyczne
(z Prania)
Głód
1.
co z pustką?
z tym cośmy zbudowali
i trzeba rozebrać
a nie da się podzielić
co z czasem który
pęcznieje
wszerz w górę
zamyka horyzont
który spada gęsty
jak mury miasta
nie do odepchnięcia
wali się zapada
i grzebie nas próbuję
wyrwać się zaplątany
w zrostach czasu
2.
kto odgrzebie
zaginioną zwrotkę
kilka słów?
3.
usychają kromki chleba
gnije cebula spływają
pleśń i pomidory
ze stołu
a czas rozpycha się
jak głód
w żołądku
4.
pocałunek który
nie daje oparcia
przykleja się do podniebienia
jak skórka ogórka
jak zimna zupa zmarłej
nadzieją
pokrzywa Bóg grób
24.02.2009
* * *
przyszedł komornik
i zajął mi wiersz
nie mam
co państwu czytać
Podatek od nienapisanego wiersza
dla Irka Kosickiego
wczoraj dostałem pismo że mam zapłacić
podatek od nienapisanego wiersza
że nie mogę pisać wierszy jeśli jestem
nieubezpieczony – dowiedziałem się więc
że pisanie wierszy jest niebezpieczne
cholernie niebezpieczne – nie wiem jeszcze
dla kogo – wczoraj człowiek pochodnia
pod kancelarią premiera oświecił mnie
że państwo o mnie dba bym w blasku jego
ognia mógł ogrzać się zastanawiam się
teraz co będzie z tymi wszystkimi
wierszami które już wcześniej napisałem
nieubezpieczony i nie płacąc od nich podatku
czy ich nie spalić
24 września 2011
Mięsożerne gołębie
mój sąsiad hoduje mięsożerne
gołębie uczy je słuchać
arii operowych i wzniosłych
przemówień czyta im
poranną prasę
i recytuje noblistów
odwiedza cmentarze
zalane powodzią przedmieścia
sierocińce i święte miejsca
prawiąc o pokoju wolności
demokracji i konieczności
nie wiadomo czym je karmi
ale z naszych łąk znikają
stada krów i coraz mniej bezdomnych
to taka polska specjalność
bardziej szlachetna rasa –
chwali je wożąc po Europie
dla wygody wymościł skrzynkę
po telewizorze i one teraz tam
gruchają
Okienko dla piosenki
jeszcze Polska nie zginęła
kiedy my pijemy
Okocim Tyskie Heineken
jest to piosenka
(w czasie wieczoru autorskiego
Krzysztofa Kuczkowskiego w Katowicach
7 października 2010)
jest to piosenka o okienkach
pokrytych cukrem lodem
o źrenicach mamutów
jak wagony sunących
gdzieś na wschód
piosenka o wirtualnych
Ikarach dopalaczach
ołowianych aniołach
masowo strącanych
do Bałtyku topniejących
w oczach – o czym
jest ta piosenka
Egzekucja
Polsko, czy jesteś komornikiem, windykatorem?
Nazywasz się buble gum, lub jakoś inaczej – męczona
w ustach polityków? Zabrałaś mi dom i rodzinę.
Zabrałaś książki, biblię, łóżko polowe. Zabrałaś moje
myśli, nadzieje. Zabrałaś mi sen. Masz wypielęgnowane
dłonie bankiera i złośliwą twarz urzędnika.
Dlaczego krzyczysz na mnie?
Masz 460 gardeł, jak 460 koni mechanicznych Kubicy.
Dlaczego mnie nie słyszysz? Nie rozumiem Cię. Nie mam
na bilet do Londynu. Dlaczego zafundowałaś im tę podróż,
a tysiące twoich zębów ciągle szarpie moje buty?
Polsko, jeszcze żyję. A ty wciąż głodna, nie napita.
Nachodzisz mnie w podniszczonym garniturze
za złotówkę, który źle leży na twoich ramionach.
Z teczką made in china pod pachą, z plikiem kartek,
które nie są obietnicą, receptą, żadną poezją.
Polsko, nie masz mi co zabrać. Polsko komornicza.
Polsko wszeteczna. Polsko konieczna, Z tytułem wykonawczym.
Lichwo, ojczyzno moja
Lichwo, ojczyzno moja.
Muszę cię nazywać inaczej,
by wygarnąć, a nie obrażać.
Nie przewyższasz jak Olimp,
ale wwiercasz się jak platforma
w płytki szelf naszych mózgów
i dziecinnych skarbonek. Kraino
podatków, w której rządzą:
potężny bóg Zus – który połknął
„e”, schowany w niebie
ubezpieczeń, czyniący
więźniem dobrego i złego,
Mops – który pomaga, pod postacią
dziewicy tropi, czy masz perłę
po rodzicach, dziecko do adopcji.
I ten trzeci, który strąca
ptaki i anioły, sieje grad
i liczy. Liczy i liczy. Kim jest?
Lichwo, wypiękniałaś
jak zostawili cię tułający się
teraz gdzieś w Londynie,
Madrycie, Lizbonie, Paryżu.
Anty-państwo – w którym wszyscy
za-chwyceni, za-pętleni, po-niżeni.
Spór apostolski
celnikom mówimy tak
klawiszy nie wpuszczamy
miał powiedzieć Szymon zwany
Piotrem na uczcie u Lewiego
to wszystko przez Judasza
mówił później Andrzej brat Szymona
przez judasza widzieli jak Jezus modli się
i grypsuje – nie słuchał bezczelnie odpowiadał
wychowawcy nie chciał powiedzieć komu nadaje
przez kraty w celi potem go bili Annasz i Kajfasz
znam ich imiona bo pytałem ludzi
pod murami więzienia Poncjusz chciał go
uniewinnić ale wychowawca nalegał na skazanie – opowiada
Tomasz – odważny był a nie bezczelny – prostuje Filip
a chciałbyś być wychowawcą Jezusa? czy ktoś
mógł go wychować? przewracał kramy – broni się Juda
celnik czasem weźmie więcej niż mu się należy ale nie ukręci
sznura nie zadźga w nocy i duszy nikomu nie zabiera
znacie Lewiego który przystał do nas był poborcą
podatków i najlepiej wie jak wygląda ta robota
znał litość miał sumienie i dlatego jest z nami –
wtrąca milczący dotąd Jan – klawisz zabiera wszystko
co masz przed pójściem do celi nawet sznurówki
a potem nie wypuści dopóki duszy nie oddasz
bo klawisz nie ma duszy tylko reguły których
strażnikami są Cesarz i wychowawca
a wychowawca przychodzi na koniec po duszę
z lusterkiem które przykłada ci do ust
jeśli ją jeszcze masz
Zwątpienie Bertranda Russella
(za Philosophical Essays, s. 58)
1.
to że człowiek jest produktem ślepych przyczyn
a jego początek rozwój nadzieje i obawy umiłowania
i wierzenia są jedynie rezultatem przypadkowo
dobranych zbiorów atomów żaden zapał męstwo
żadne natężenie myśli i uczuć nie mogą przedłużyć życia
jednostki poza grób i całe poświęcenie natchnienie wzloty
ludzkości ku szczytom skazane są na wygaśnięcie pośród
ogólnej śmierci systemów i społeczeństw i cała ta świątynia
ludzkich osiągnięć musi nieuchronnie zostać pogrzebana
pod ruinami wszechświata – wszystko to tak bezsporne
zbliżone do pewności że żadna filozofia o ile ma przetrwać
nie może tego odrzucić
2.
Bertrandzie – co przetrwać? jak przetrwać?
czy można unicestwić świat i dalej filozofować?
w ruinach wszechświata ktoś nuci piosenkę
Bóg patrzy, Bóg lubi
Bóg patrzy czasem
moim okiem.
Kiedy kochamy się
patrzy na nas.
Kiedy śpię śnię Cię
w Oku Boga.
Bóg lubi kiedy się kochamy.
Lubi patrzeć.
Zaglądam Moim Okiem
w Twoją Płeć i widzę
czerwoną tęczówkę, ciemną
źrenicę, pod rzęsami,
pojednanie nieba i krwi.
* * *
Co wiemy o samotności Boga? Nic.
Co wiemy o samotności poety? Nic.
Przenicowały się.
Dycki – żółty pożywny ser
znalazłem w antykwariacie
tomik ukochanego poety
nie stać mnie na niego –
nie mam pracy
jestem zbieraczem
puszek po piwie liczę
3 grosze za puszkę czyli
by kupić tomik jego wierszy
muszę uzbierać 400 puszek
nie będę kradł ale kurwa
zrobię to uzbieram i kupię
bo wiem że ten poeta
może zalegał za światło
i czynsz przeliczał
puszki na plasterki
żółtego pożywnego sera
Okienko dla pieska
w myśl maksymy że pies
najlepszym przyjacielem
człowieka powinien on
być krępej zwartej i mocnej
budowy szybki nieustępliwy
zawzięty i odporny na ból
mieć krótki pysk
silne zwarcie szczęk
i duże mocne zęby
Okienko filmowe
film się urwał
ale koszta
się zwróciły
Okienko Pana Boga
widziałem
Pana Boga
na czacie
rozmawiałem
z nim przez chwilę
tylko chwilę
bo Bóg zamknął
okienko
Piosenka o szatkownicy
nasz serwis ma prosty
i przyjazny intuicyjny
interfejs a wszystkie informacje
podane są krótko zwięźle
i przejrzyście
abyś nie myślał
Pozew
(z wierszy sądowych)
pozwałem boga na argumenty
ale jak tu walczyć jeśli
jedynym argumentem boga
jest boskość
pozwałem boga na pięści
ale jak tu się bić
jeśli naprzeciwko
nie znajduję innych pięści
wypowiedziałem bogu
wojnę nuklearną
ale jak tu prowadzić
wojnę jeśli bóg nie
ma bomby atomowej
pozwałem boga przed
sąd ale jak tu wygrać
jeśli nie ma kto nas
sądzić
[wysłałem przeciwko bogu
wszystkie wojska stacjonujące
w Iraku i Afganistanie –
i natychmiast otoczyły je
nieuzbrojone zastępy]
katowice 2010
zawisło coś
między dachem banku śląskiego
a pobliskim wieżowcem
nie wiem
czy to księżyc
czy reklama
(reklama księżyca)
z naszych Ciał i naszej Krwi
kobieta nie może wejść
w ten osobisty związek
z Chrystusem – Ofiarą na Krzyżu
który dał swoje Ciało i swoją Krew
kobieta daje ciało i krew
ale w innym porządku kobieta
może być matką kapłana jak
Matka Boża od której Chrystus
otrzymał ciało i krew
leżę obok Ciebie nagiej i śpiącej
czytając te cudze słowa leżę obok
Ciebie która dałaś mi
swoje Ciało i swoją Krew
której kropelkę odnajduję na języku
czuję ciepło twoich piersi i brzucha
twoje uda obejmują moje biodra
znacząc je krwią leżę obok Ciebie nagiej
i myślę kim jesteś dla mnie
Matką która zrodzi we mnie kapłana?
Jezusem Chrystusem który daje
swoje Ciało i swoją Krew czy kimś
innym równie ważnym jak te Dwie Osoby?
dałaś mi swoje Ciało i swoją Krew
i przyjąłem je jak przyjmuje się Komunię
najgłębiej jak tylko można z największą
radością leżymy teraz obok siebie nadzy oboje
dajemy sobie swoje Ciało i swoją Krew
cieszymy się Obopólną Komunią
przyjmując ją żarliwie jak tylko się da
oboje zachwyceni że tak jest i mniej ważne
kto w nas jest Matką kto kapłanem
wymieniamy się rolami dając i biorąc
obustronnie swoje Ciała i swoje Krwie
nie wiemy jeszcze jak damy na imię
Trzeciej Osobie zrodzonej z naszych Ciał
i naszej Krwi ale wiemy już że dobrze jest
że dobrze nam kiedy przygarniam ręką twoją szyję
i tulę piersi ty obejmujesz udami moje Ciało
znacząc je krwią że dobrze między nami
i jest miejsce dla Osoby Trzeciej która przyjdzie
która z nami śpiewa już swą pieśń własnymi
ustami w naszych Ciałach i w naszej Krwi
(2009)
poród widziałem tylko w filmach
pierwszy raz kiedy miałem 12 lat
w kinie na jakimś niemieckim obrazie
wydał mi się nieprzyjemny
zamykałem ze strachem oczy
drugi raz w telewizji w węgierskiej
ekranizacji gdzie noworodek
jak źrebak wyskoczył z łona matki
wzbudził mój zachwyt
ukochane kobiece
popękane bolejące
łono wyłaniająca się
posiniała główka dziecka
radość ojca – mniejsza o płeć –
i pokusa by zajrzeć w czeluść
JEJ płci
zająć
mokre
ciemne
ciepłe
i opuszczone miejsce –
kiedy we śnie
podnoszę słuchawkę
by dzwonić do ciebie
pępowina sznura
spływa mi
po ramieniu
byłam dla wierszy może napisać
niema siostra śmierci albo sama śmierć
jesteś dlatego że jesteś dlatego że Bóg
kazał mi zabrać ciebie czerwonemu
księżycowi dał miłość która rodzi nowe
w nas osoby światło drogę na przyszłość
dał ciała które są sobie tak bliskie
że nie raz były jednym w rozkoszy
i w bólu prosiłem: pomóż wstać
pomóż się położyć pomóż się obrócić
pomóż iść i idę czasem miłość zakrzyczą
ludzie ale trzeba porzucić hałas odejść
kawałek popatrzeć za siebie co było dobre
i iść razem tam gdzie światło prowadzi
jesteś dlatego że jesteś jestem dla ciebie
istnieję przez ciebie zrodzony ocalony
w twoich ramionach w twojej krwi
śmierć nie zna krwi własnej tylko cudzą
nie zna bólu zapachu krwi miesięcznej
kościste łono śmierci twoje łono prawdziwe
śmierć nie ma domu swojego dlatego
błąka się po cudzych domach postawił nas Bóg
na swojej drodze i powiedział nie błąkajcie się
jak dwie śmierci tylko budujcie dom
mam te słowa w duszy i obrazy ciebie w zielonej
sukience – w jakiej śmierć nie chodzi
ciebie roześmianą wśród morskich fal i śniegu
karmiącą łabędzie – ratującą od śmierci
ciebie nagą nimfę w jeziornych szuwarach
ciebie błękitną ciebie różową w tłumie w tramwaju
w kuchni czule pochyloną nad krokusem
w pościeli – byłam dla wierszy – a cóż po wierszach
kiedy mówią obrazy – wiersze niech świadczą i służą
innym jesteśmy dla życia pełno w nas nie odkrytego
światła a przed nami zielony słoneczny roześmiany dom
nie targowisko i nie harówa z kosą z jaką śmierć się błąka
(2009)
ŚRODULA. ŁOPIANY
Barnabie
Pod domem wystrzeliły łopiany. Wysokie,
Z liśćmi jak plecy, zarastają wszystko,
chowając ludzi i samochody. Żal mi, ale
nie chcę, by ich dojrzałe owoce wczepiały się
w sierść Czorta, bo trudno je wyczesać.
Sierpem ścinam im łodygi, gdzie koszyczki
kwiatów. Po kilku dniach widać nowe pędy –
bezczelnie wysokie i blade, bo dni były
deszczowe i całkiem bez słońca. Znowu ścinam –
teraz przy ziemi, by nie odrosły. Parę dni
i widzę liście świeże jak sałata. Z osłonek
gęstych kwiatów wyglądają ząbki fioletowych
płatków. – Okaleczone łopiany śmieją się,
śpieszą się – jakby na przekór mnie chciały
wydać owoce przed jesienią. Są tak małe, dobrze
schowane, że na każdym z moich paliczków
zmieściłbym po trzy rzepy. Całe rośliny
przypominają teraz karłowate krzewinki, jakie
widziałem na zdjęciach z Syberii – które muszą
korzystać z krótkiego, polarnego lata.
Zastanawiam się, kto mocniejszy? Czy one
nie wygrają? I czy nie dać im spokoju?
Barnabie
Duże winniczki, ładnie
ozdobione, z solniczkami
na grzbietach. I grube, czarne
inne ślimaki, które nie wiem
jak nazwać – a przypominają geny,
lub telefony komórkowe z antenką.
Uginają się pod nimi zjadane
liście łopianów. W deszczu topią się
wszystkie, masowo strącane, w strugach
wody między kamieniami i dołkach ziemi.
Ślizgają się i chrzęszczą na nich buty,
a samochodom zatykają bieżniki opon.
Po co ci pielgrzymi tak mozolnie
wędrują z jednej strony asfaltu
na drugą? Lituję się, podnoszę je
i ciskam z powrotem między łopiany.
I dlaczego wszystkie nie idą w tę samą
stronę? Czy nie ma ziemi świętej, ziemi
obiecanej wspólnego trawnika? Spaceruję
w pogodny dzień i obserwuję jak te nieliczne,
które po wielu godzinach pełzania umknęły
spod kół i butów, wysychają teraz spalone
słońcem na brzegu asfaltu – prawie u kresu
podróży. Dużo tu kolorowego świegotliwego
ptactwa i mimo, że środek miasta, mój pies
goni w nocy lisy.
dla Syna
król się nazywał
nie od Chrobrych
a tchórzliwych
targowych króli
autem po wsiach jeździł –
bukinista – zawsze z przyczepą
– mowy Stalina sprzedawał
Jesienina Wasilewską
Mandaliana na pamięć znał
Słowo o Jakubie Szeli
Mądry był Kliszkę całował
Szymborską spotkał
hajtnął się z Re – tą
Żydówką – za złe mu to
w mieście mieli ale ładna
sarna była że dokuczali więc
bił ją nie lubił i Żydów
i Cyganów Połosa starego
na drodze zderzakiem stuknął
zaklejał ludziom zamki i mówił
na onych dzieci ze sobą woził –
straszył że Romy małe dusze
w poetyczne jakieś pijane
odmieniają teścia zaraził
nienawiścią że potem nogę
Kulantemu złamali bo rzekomo
Cygan był ze śledczym do
województwa co tydzień jeździł
to i ze sprawy się wywinął
od składnicy się zaczęło – książki
wyniósł kłódkę urwał do taboru
podrzucił z mszałem od Niepokalanej
Panienki co pół roku wcześniej zaginął
Romy nie czytali to ludzie wiarę dali
naszli z milicją pobili tabor spalili
Kilku poszło siedzieć za Stalina
co z nim? wyniósł się nazwiska
nie zmienił bo króli wszędzie dużo
ludzie dalej Cyganów nie lubią – boją się
a niech się taki całowany przez Kliszkę
albo Tyma znajdzie
18 stopni, dobra pogoda
dla Ernesta Wilde
Wyjątkowa noc – 18 stopni w środku listopada.
Ciepły, podzwrotnikowy wiatr wieje z internetu,
przekraczając Alpy. Ściera się za granicą z atlantyckim,
chłodnym i wilgotnym powietrzem. Niemcy pod wodą.
Maile nie dochodzą. Włochy toną w lawinie błota.
Szum komputera miesza się z hałasem wiatru.
To takie, trwające wiele set lat noce skłoniły nas,
by przyjść tutaj – daleko od przemocy i romańskich praw.
Szliśmy tam gdzie rosną poziomki i ustępuje zima –
zbieracze szyszek w lesie, i przygód, niezdolni do niewoli –
przekroczyć siebie, przekroczyć z wiatrem wielkie góry.
Listopadowa noc. Pusta pościel – moja i Twoja.
Żaden Bóg nas teraz nie obejmie, jeśli sami siebie
nie obejmiemy, siebie wzajem nie pojmiemy. Dwa ciała
przewracające się z boku na bok, samotne. Moczone deszczem
i łzami. Pękające od gorączki i majaków. Wyżłobienia w nas,
ból kolan, nie dają iść, kiedy byłoby trzeba .
Pod ręką czarne, milczące otoczaki telefonów – jak wygładzone
przez wodę; jakimi łatwo puszczać kaczki i zabijać pobratymców –
w ten sposób wracamy do pierwotnych, ulubionych form, do których
przez miliony lat przyzwyczaiła się nasza ręka. Oba nieme jak konfesjonał.
W TV widać flotylle amerykańskich statków i chrześcijańskich kościołów.
Ich załogi krzyczą do kamer: „Bóg jest z nami”, kiedy z nami,
między nami, akurat Boga nie ma. Tylko krzyż gniecie, jak ekwipunek
na plecach. – Gniecie naturalną miłość. „Bóg jest z nami, Chrystus
w każdej kuli” – i w opłatku – niesie echo przez piasek i Morze Czerwone.
Przed nami sędzia, który nie wie co to inflacja wiary, zgnilizna
obrzędów, w cywilizacji przepisów i procedur. On dzieli krzyżem
małżeństwa i narody, miast prosić do stołu. Sędzia pokoju, sędzia
spokoju gdzieś w Europie, na kolejowej rampie – „W imię Chrystusa!”.
Nie samobójstwo i nie życie. Nie miłość dwojga. Stos ofiarny
z gałązek chrustu, cierpliwie zbierany i zaścielony jak małżeńskie łoże.
Samoofiarowanie – dać ogniowi wiary, spokojnie, każdą komórkę –
świadomie, że będą bolały oboje i ból tutaj marny. Bo pragnienie Boga
jest wolą jego mocy i ciepła – a nie zimnych bogów sztucznych ogni;
wiatrów, drzew i strumieni. Myślę, Ojcze Święty, który ślesz maila
na oczach milionów widzów, żeś jest ojcem dobrego i złego – zdolny
pojąć, ale niezdolny ogarnąć. Parzy wiatr z internetu, od Tatr i Alp.
Pragnienie kobiety jest wzajemnym – w taką noc jak ta.
Język jest suchy i oszczędny. Marzy o wilgotnej pieszczocie.
Myślę o Tobie, czyli o Niej i gorącej herbacie z cytryną. Listopad,
a liście szeleszczą niebezpiecznie jak podpałka i ognik papierosa
w majaczących rękach. Śni mi się pusta pościel Cyryla i Metodego,
którzy nierozważnie błądzą, z płonącym znakiem krzyża nade mną.
Śnisz mi się spocona, chłonna i dobra. Ostatnie moje słowo…
16 listopada 2002 r.
ZBIEGŁY
Zbiegłem z harcerstwa. Zbiegłem przed awanturą
w domu. Zbiegłem przed czołgami stanu wojennego.
Zbiegłem z wierszy Miłosza i Herberta. Zbiegłem
od Różewicza i z „Medalionów” Nałkowskiej.
Zbiegłem Nowej Fali. Zbiegłem „bruLionowi”,
nie wymieniając nazwisk. I Ginsbergowi. Zbiegłem
ze zbiegów i gett poetyckich. Z okładek magazynów
i pism literackich. Zbiegłem z wystawy
Empik Megastore, gdzie książki rozkładają
jak kurwy, a każda krzyczy: weź mnie. Zbiegłem
od Armaniego i z najnowszego wydania Penthousa.
Jestem zbiegiem z Wronek i Strzelec Opolskich –
naszego Alcatraz i San Quentin. Zbiegłem z aresztów
przy Narutowicza i Teatralnej. Zbiegłem Ewie P. –
sędzi w czerni i asesor Gibaj – feministkom, jedynym
satanistom jakich znam. Zbiegłem patrolom
policyjnym, które chcą byśmy ja i moje wiersze
byli dla nich nieustającym spotkaniem autorskim.
Zbiegłem ich sukom, bo światłami gryzą w oczy,
kiedy piję niebezpieczna wodę mineralną „Ustronianka”.
Zbiegłem z bibliotek w Jaworznie i Mysłowicach – od moich
wierszy płoną serca i regały. I sądy. I prokuratury
Rzeczypospolitej. Zbiegłem z MacDonaldsa,
płacąc rachunek w krzakach, za siatką. Zbiegłem
z kościołów, gdzie codziennie krzyżują Chrystusa,
topią w occie i żółci, opluwając się nawzajem.
Zbiegłem opluty. Zbiegłem do żywego ciała,
od symboli. Zbiegłem od prostytutek i kochanek,
z pobojowiska po małżeństwie. Zbiegłem komornikom
i sprzed kolegium, gdzie wykroczeniem
jest miłość, miłość, miłość do syna, do Barnaby.
Zbiegłem z Liceum Prusa w Sosnowcu. Zbiegłem z Kalinowej,
z Jaworzna, z cuchnącego dworca w Katowicach. Zbiegłem
od Timajosa i ze Sparty, od hedonistów. Zbiegłem z Manifestu
Komunistycznego i kółka Towiańskiego. Zbiegłem
z Manifestu Lipcowego. Zbiegłem Soso i rabbi Glempowi.
Jaruzelskiemu i nowej europejskiej demokracji – opłotkami.
Jestem zbiegiem. Zbiegłem się w ścieg. W bliznę.
Zbiegłem z miejsc, gdzie mowa trawą, a marzy się
jedynie po grzybkach i szkoleniach. Zbiegłem akwizycji
i przed poborem do wojska. Zbiegłem sprzed sklepu
z alkoholem. Zbiegłem. Jestem zbiegiem. Jestem
zbiegiem. Jestem zbiegiem. Piszę wiersze. Zbiegam
ze wzgórza – na łąkę w dolinie, gdzie kwitną krokusy
i strumień od zawsze wypłakuje agaty. Zbiegam z Czortem,
psem, który zewsząd zbiega ze mną i wybiega z moich
wierszy do Ciebie. Zbiegam z Tobą na stawy i bagry.
Przytul mnie. Przytul zbiega. Przytul. Przytul nago.
Lola!
Lament, albo pustka przed Bożym Narodzeniem
(Ali i Barnabie)
1.
Bez miłości nie można żyć. Bez jedzenia nie można żyć.
Bez miłości, bez jedzenia nie można żyć. Bez miłości.
więc i bez jedzenia. Bez miłości więc i bez Ali nie.
Więc dlaczego jeść bez Ali? Dlaczego spożywać w
samotności? Dlaczego jeść – bez miłości? Dlaczego jeść–
udając że jem? Dlaczego jeść nie będąc kochanym?
Są moje urodziny – trzecie, czwarte, bez Ali – kiedy jem
bez miłości, bez smaku. Więc dlaczego by nie jeść?
Mam jeść bez smaku, po kawałku, żując bez chęci i prawdy?
– Bo prawda jest we wspólnym jedzeniu. Prawda jest
w miłości. Prawda jest we wspólnym posiłku.
2.
Moje urodziny – bez prawdy,
bez miłości, bez posiłku –
bo jest jedzenie, które nie posila.
Więc dlaczego jeść? Dlaczego by
nie jeść? Jedzenie – które nie
posila? Więc dlaczego by nie jeść?
Dlaczego jeść – znosząc post
bez nadziei? Dlaczego by nie post
– skoro bez miłości, bez jedzenia?
– Dokąd Ala przyjdzie
z miłością i posiłkiem.
z jedzeniem. Kiedy tak siąpi
nikomu nie chce się jeść.
To nie czas miłości i czas jedzenia –
grudzień kiedy śpią niedźwiedź i borsuk.
– Czas postu. Więc dlaczego by
nie jeść – skoro cztery lata
jem bez posilenia. Dlaczego by
nie jeść – dokąd Ala przyjdzie?
Nie poda – miłości i posiłku, posilenia
w jedzeniu. Nie jeść dokąd nie przyjdzie,
do Bożego Narodzenia w niej.
Nawet jeśliby nie przyszła.
Dlaczego jeść i dlaczego by
nie jeść? Do Bożego Narodzenia,
albo i dłużej. Dokąd… Był sierpień –
ślub, aż po jego wypełnienie.
3.
Poniżony – poniżam się
bardziej. Nie przystoi
spać tam, gdzie miejsce
dla dwojga. Nie przystoi
jeść samemu, więc śpię
obok i niżej. Nie przystoi
spać tam – gdzie miejsce
dla syna. Nie przystoi spać,
gdzie miejsce na poczęcie
– nie przystoi spać samemu.
Odsunięty – odsuwam się
jeszcze bardziej od
tych miejsc. Nie przystoi noc
niekochanym. Jak dzień
nie przystoi. Nie przystoi
jeść, nie przystoi spać,
nie przystoi ścielić.
Nie przystoi dzień, nie
przystoi noc – nie przystoi
radość niekochanym.
Poniżony – śpię tam,
gdzie nie przystoi kochanym.
Każdy kawałek podłogi
może być do spania.
4.
Są moje urodziny – będzie
Boże Narodzenie w Ali
kiedy przyjdzie do mnie.
Wierzę. Jak w to wierzyć,
kiedy i to nie przystoi
5.
Nie przystoi pisać, bo
nie przystoi metafora.
Nie przystoi piękno niekochanym.
Nie przystoją bunt i złość bez Ali.
Nie przystoją troska, walka.
Nie przystoją rymy
i werble.. Nie przystoją wysiłki
i ozdoby. Nic nie zdobi –
pozbawione miłości. Nawet płacz.
Po miłości – bez miłości się
nie płacze. Nie czeka.
Chyba że bez miłości, bez
jedzenia. Na Boże Narodzenie –
w niej.
6.
Nie przystoi wspominać
wielkich, ani małych.
Nikogo jeśli miłości nie ma.
Nie wspomina się jedzenia,
ani smaku miłości Żony. Nie przystoi
poprawiać wiersze. Bo nie przystoi
wyobraźnia bez miłości,
bez Ali. Nie przystoi muzyka,
ani brak muzyki. Nie przystoi bez Ali.
Nie przystoi ciepło – bez ciepła
miłości. Dlatego okna nie uszczelnione –
nie przystoi uszczelniać
bez miłości. – Jeść przy pustym stole.
– Sam stół nie przystoi – wyniesiony
nad podłogę. Uszczelniać
i zastawiać stół można na
Boże Narodzenie – w Ali,
kiedy przyjdzie. Nie przystoi
mieć potrzeby – kiedy nie ma
potrzeb bez miłości. Nie
przystoi jeść i myśleć
o jedzeniu, spaniu bez miłości.
7.
Jest jeden posiłek. Jest
jedna ręka – z której mogę
brać – nie przystoi
o tym myśleć. Myślenie
o niczym innym – jak o
niejedzeniu, nie kochaniu,
Bożym Narodzeniu – które
nastąpi kiedy przyjdzie Ala,
nie przystoi. Jest jeden
posiłek, który mogę jeść
– z jednej ręki. Jest jedno
Boże Narodzenie, które
nastąpi kiedy Ala przyjdzie.
Jest jedna miłość, która
zdobyć może – kiedy
przyjdzie. – Nie ma
Narodzenia, nie ma jedzenia
– bez przyjścia, bez posiłku,
danego z miłości.
Ropa wylewa się z ran
i kłamstwo brudzi każdy posiłek.
Ropa wylewa się z ran – niemożliwy
jest żaden posiłek. Aż przyjdzie Ala.
Aż przyjdzie Boże Narodzenie,
przyjdzie miłość, Ala przyniesie i da
z ręki jeść, spać.
WSPÓLNE FOTOGRAFIE
1.
Rozwieszam pieluchy. Pamiętam, jak
pierwszy raz poplamiliśmy z Alą
prześcieradło. Wypłukałem je i powiesiłem
na tym samym sznurze. Jacyś zdziwieni
sąsiedzi przyglądali się temu z drugiego
balkonu. – Było to w końcu nasze
wspólne zwycięstwo…
2.
Ala jest w drugim miesiącu połogu.
Teściowa ostrzega ją, by pilnowała
przede mną dziecko – bo podobno
mogę mu coś złego zrobić. „Wszyscy
mężczyźni tacy są” – paple, kiedy mnie
nie ma. Ala mówi mi o tym, a ja uspokajam
ją. Powtarzamy sobie, że to żart w złym
guście, nic takiego, ale już mamy czym
się martwić.
3.
Śniadanie. Modlę się nad talerzem
z manną. Ala próbuje przystawić Barnabę
do piersi. Mały tarmosi rączkami sutek
i odwraca buzię. Patrzę na nich,
a iskierka na mnie zerka. Chyba myślimy
o tym samym – jak zamienić się miejscami?
4.
Kiedy byliśmy w ciąży – Ala nosiła –
bała się, że pies będzie zazdrosny
o dziecko. Jednak odkąd podotykali
się nosami, Czort przynosi Barnabie
wszystkie zabawki wyrzucane z łóżeczka.
Pies prawie oszalał – na spacerach
przegania inne psy, które podejdą
za blisko i ogląda się za kobietami
z wózkami.
5.
Teściowie poszli sobie. Ala może
wreszcie połasić się. – Staje przede mną,
unosi koszulę i drażni sutkami moje usta
i nos. Piersi ma ciepłe i nabrzmiałe.
Zaczynam ssać, naśladując Barnabę.
Teraz rozchyla się i wsuwa moją dłoń
sobie między uda. Mruczy, przytula się
i głaszcze mnie po głowie. A ja ssię
i masuję. Codzienna przyjemność
ściągania resztek pokarmu – by jutro
nie było zastoin. Rytuał, który mógłby
wiecznie trwać.
6.
Ala karmi Barnabę leżąc na boku.
Kładę się z głową u jej pępka
i wsuwam między nich – powoli,
by nie przeszkadzać dziecku.
Przyglądam się, a potem przystawiam
do drugiej, wolnej piersi. Kiedy
Barnaba kończy, równo obdzielam
całusami tłusty policzek syna
i pomięty sutek Żony. Śmiejemy się –
Ala mówi, że czuje się z nami jak
wilczyca. Rzymu raczej nie założymy,
ale kto wie…
7.
Barnabę i mnie zafascynował księżyc.
Gapimy się w niego co wieczór
jak najęci. Ala twierdzi, że dużo go
w moich wierszach i martwi się.
8.
Do kiedy Ala karmiła tylko piersią,
oboje z Barnabą pachnieli tak samo.
Teraz Barnaba ma już swój zapach.
Ala mówi, że pachnie mną. Przeczę
i kręcę głową, a trochę jestem z tego
dumny. A na wszelki wypadek myjemy
się z dzieckiem dokładniej, bo też nie jestem
pewien o co Jej chodzi.
9.
Czytam książkę o historii Ameryki,
Ala gaworzy z Barnabą. Trudno się
skupić. Odkładam książkę i ze śmiechem
dołączam do nich. Mówię Ali, że łatwiej
byłoby Barnabie pogadać z jakimś małym Inką
i opowiedzieć wszystko, niż nam czytać.
– Ależ On się rozwija! A co z konkwistą? –
poważnieje Ala.
10.
ALA CZESZE PSA.
JA CZESZĘ ALĘ.
BARNABA ŚPI –
ISKA GWIAZDY.